Wokół debiutanckiej płyty Arctic Monkeys urósł pewien mit. W momencie wydania Whatever People Say I Am, That's What I'm Not kolejne czasopisma prześcigały się w zachwytach nad tym albumem i płomiennych deklaracjach, że oto na naszych oczach rodzi się najważniejszy zespół ostatnich lat. "Album roku!" - jednym głosem grzmiały redakcje Time, NME czy Hot Press. "Najlepsza Brytyjska Grupa", "Najlepszy Brytyjski Album" - w tych kategoriach panowie z Arctic Monkeys zgarnęli w 2007 roku prestiżowe Brit Awards. "5 najlepszy brytyjski album w historii!" - tak debiut Anglików sklasyfikował New Musical Express. Czy jednak Whatever People Say I Am, That's What I'm Not na wszystkie te wyróżnienia zasłużyło? Czy to naprawdę tak świetna i przełomowa płyta?
W klimat energetycznego, pełnego młodzieńczej świeżości debiutu Arctic Monkeys wprowadza nas genialne "The View from the Afternoon". Mocnemu gitarowemu brzmieniu towarzyszą tu wybijane z niesamowitym wigorem rytmy, których zaraźliwa żywiołowość równie mocno daje o sobie znać w następujących po sobie singlach "I Bet You Look Good on the Dancefloor" i "Fake Tales of San Francisco".
Pierwszy z nich na stałe wpisał się już do kanonu brytyjskiego rocka. Frazy "I bet that you look good on the dancefloor" czy "Dancing to electro-pop like a robot from 1984" są dla Brytyjczyków tak kultowe, że pojawiają się na nadrukach T-shirtów i przewijają w treści internetowych memów. Przywiązanie do tego utworu nikogo jednak nie powinno dziwić.
"I Bet You Look Good on the Dancefloor" to bez wątpienia jedna z najlepszych kompozycji w całej twórczości zespołu - buntownicza, błyskotliwa i pełna nieokiełznanej młodzieńczej energii. Jest w niej wszystko, co najlepsze w starych, dobrych Arktycznych Małpach, a więc - głośny, zachrypnięty wokal Alexa Turnera, mocne, typowo rockowe brzmienie gitar i charakterystyczna, pędząca w zawrotnym tempie perkusja Matta Heldersa.
Podobnych, żywiołowych utworów znajduje się na Whatever People Say I Am, That's What I'm Not całe mnóstwo. Choć większość z nich utrzymana jest w zbliżonej do siebie stylistyce, każdy wnosi do albumu coś nowego, świeżego i niepowtarzalnego. Pełne energii "Perhaps Vampires Is a Bit Strong But...", "From the Ritz to the Rubble" czy "Still Take You Home" z powodzeniem mogłyby promować płytę jako single. Pod względem przebojowości i błyskotliwości z pewnością nie ustępują zarówno "Fake Tales of San Francisco", "The View from the Afternoon", a nawet wspomnianemu "I Bet You Look Good on the Dancefloor".
Kolejnym mocnym punktem debiutu Arctic Monkeys jest kilka spokojniejszych kompozycji, w których gitary, zamiast buńczucznie hałasować, wybrzmiewają nastrojowymi, pełnymi lekkości melodiami. Jedna z nich - "Mardy Bum" - to nie tylko stały bywalec koncertowych setlist zespołu, lecz także jeden z najsłynniejszych i najbardziej rozpoznawalnych utworów z całego Whatever People Say I Am, That's What I'm Not. Ciepło bije tu dosłownie z każdego dźwięku gitar, z każdej frazy zaśpiewanej przez Alexa Turnera przepełnionym delikatnością głosem. Wszystko - zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej - stoi tu najwyższym poziomie. Im dłużej słuchamy "Mardy Bum", tym trudniej oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z utworem kompletnym, arcydziełem. To, jak się rozwija, jak płynnie przechodzi z lekkiego, sielankowego charakteru - najpierw - w gwałtowne, buntownicze przejście (rodem z "I Bet You Look Good on the Dancefloor"), a na koniec - w wieńczące całość pełne ciepła i łagodności gitarowe rozwiązanie, jest po prostu g e n i a l n e.
Omawiając najciekawsze punkty Whatever People Say I Am, That's What I'm Not, nie mógłbym pominąć drugiego singla z tego albumu - świetnie przyjętego (#1 na brytyjskiej liście przebojów) "When the Sun Goes Down". Utwór zaczyna się zupełnie niewinnie, spokojnie, można by nawet rzec - melancholijnie. Zaraz jednak daje o sobie znać donośne, szorstkie brzmienie gitar, charakterystyczna pędząca perkusja i zachrypnięty, głos wykrzykującego do mikrofonu Alexa Turnera. W połączeniu z ambitnym, intrygującym tekstem, który opowiada znacznie poważniejszą historię niż beztroskie tańczenie do electro-popu z lat 80. (tematem "When the Sun Goes Down" jest bowiem prostytucja), daje to świetną, zaskakująco dojrzałą piosenkę. Na szczęście w przypadku pierwszych dokonań Arctic Monkeys "dojrzale" nie znaczy "bez polotu". "When the Sun Goes Down" jest tak samo hałaśliwe, energiczne i błyskotliwie jak pozostałe single z Whatever People Say I Am, That's What I'm Not.
Domyślam się, że słowa "świeżość", "energia" czy "błyskotliwość" przewijają się w tej recenzji zdecydowanie zbyt często. Trudno jednak mówić o Whatever People Say I Am, That's What I'm Not, nie podkreślając na każdym kroku tego, co w tej płycie najlepsze, tego, co powinno definiować każdy debiut młodej rockowej kapeli. Nie ma tu poetyckich tekstów, epickich kompozycji czy eksperymentalnego spojrzenia na gatunek. Kunszt tego albumu objawia się w szczerym, głośnym, buntowniczym graniu, prostych, lekko napisanych tekstach, błyskotliwych rymach (chyba tylko Alex Turner jest w stanie znaleźć rym do słowa "stomach") i niebywałej autentyczności, jaka bije tu z każdej piosenki. Czy to jednak wystarczy, by okrzyknąć tę płytę "świetną" i "przełomową".
Dla mnie świetny album to taki, na którym nie ma ani jednej złej lub choćby przeciętnej piosenki. To album, który powala zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym. To album, do którego chce się wielokrotnie wracać i odkrywać go na nowo. To wreszcie album, który sprawia słuchaczowi ogromną przyjemność i wywołuje w nim określone, wyraziste emocje. Z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że Whatever People Say I Am, That's What I'm Not spełnia każdy z tych warunków.
Czy jednak debiut Arctic Monkeys można określić mianem przełomowego? Chyba nie sposób nie zgodzić się, że omawiana przez mnie płyta wyniosła gitarowe granie do mainstreamu (album #1 w Wielkiej Brytanii przez prawie miesiąc, ponad 2 mln sprzedanych kopii na świecie), dała początek wieloletniej karierze jednego z najlepszych rockowych zespołów XXI wieku i wreszcie została w pamięci rzeszy słuchaczy, dla których Arctic Monkeys to nie ci odpicowani Amerykanie od "R U Mine?" czy "Do I Wanna Know?" - w ciemnych Ray-Banach, z osobliwymi, tłustymi od żelu fryzurami, a raczej proste chłopaki z Sheffield - z niechlujnymi fryzurami i analogicznym do ich wieku trądzikiem; chłopaki, którzy grają szczerze, bezkompromisowo i nie muszą niczego udawać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz