9 marca 2014

5 moich muzycznych "guilty pleasures"



"Guilty pleasure" to coś, co sprawia nam przyjemność, ale wcale nie czujemy się z tym dobrze. Krótko mówiąc, lubimy coś, czego lubić nie powinniśmy - coś, do czego wolelibyśmy się nie przyznawać, coś zawstydzającego i coś, co mogłoby się spotkać z dziwnymi reakcjami naszych znajomych czy rodziny. Każdy ma jakieś "guilty pleasures" - jedni lubią oglądać telenowele kolumbijskie, drudzy podjadać w nocy czekoladę, są też tacy (i tu mam na myśli siebie), którzy niektóre piosenki podśpiewują sobie tylko wtedy, gdy nikogo nie ma w pobliżu. W tym poście przyznam się do 5 moich muzycznych "guilty pleasures".


M.I.A. - Sexodus



Muszę przyznać, że nie przepadam za muzyką M.I.A. Doceniam niepokorność Tamilki i odwagę, z jaką śpiewa/rapuje/mówi o wielu niewygodnych kwestiach, jednak większość jej twórczości to wściekła elektroniczna papka, której po prostu nie da się słuchać. Odtwarzanie kolejnych płyt M.I.A. zawsze wiązało się dla mnie z ogromną udręką - nie inaczej było z jej najnowszym albumem Matangi. Masa okrutnych dźwięków, wszechobecny chaos, gdzieniegdzie przeplatający się z groteskowym kiczem. Krótko mówiąc, coś okropnego. Ale jeden utwór z tej płyty jakoś zapadł mi w pamięć, zainteresował, zmusił do ponownego odsłuchania. Ten utwór to Sexodus - jeden z niewielu punktów w całej twórczości Mayi, który można przesłuchać od początku do końca bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wszystko brzmi tu zaskakująco harmonijnie, melodyjnie i łagodnie (w porównaniu do takich kompozycji jak "Bring the Noize", "Warriors", "aTENTion" czy "Only 1 U"). Piosenka ma wyjątkowy - nieco mroczny i niepokojący - klimat i zdecydowanie pozostawia słuchacza z apetytem na więcej.


Drake - Hold On We're Going Home



Przeglądając pitchforkową listę najlepszych singli 2013 roku, z niedowierzaniem przyjąłem zwycięstwo Drake'a i jego przeboju "Hold On We're Going". Nie lubię rapu (i domyślam się, że zaraz przedstawię bardzo stereotypowe podejście do tego gatunku, w które Drake wpisuje się tylko w niewielkim stopniu), ale już wolę słuchać agresywnego gangsta o jego "niggas" i kolejnej "bitch", niż rapera, który usiłuje śpiewać. Niestety wokal Drake'a w omawianym utworze nie można nawet nazwać śpiewem - to już niemal pisk kastrata, w niektórych momentach tak wysoki, że pękają kieliszki. Piosenkę ratuje przyjemne oldschoolowe tło muzyczne oraz... Arctic Monkeys. Tak, to właśnie za sprawą panów z Sheffield (właściwie teraz to już panów z Los Angeles) i ich klimatycznego coveru "Hold On We're Going Home" na nowo odkryłem ten utwór. I wszystko wskazuje na to, że jakimś cudem go polubiłem.


Childish Gambino - 3005



Prawdopodobnie ostatni album Childish Gambino - Because the Internet - zwyciężyłby w niejednym rankingu na najgorszą płytę ubiegłego roku. Średnia "64/100" na Metacriticu i tak zaszczytne oceny jak "2/10" od magazynu SPIN, "5,8/10" od Pitchfork'a czy zaledwie półtorej gwiazdki od Consequence of Sound nie oznaczają jednak, że raper nie zrobił ostatnio ani jednej dobrej piosenki. Cóż, z "3005" mam trochę tak, jak z omawianym przed chwilą utworem Drake'a. Piosenka na początku zupełnie mi się nie podobała. Miejscami przeszkadzał mi zbyt wysoki wokal (tutaj przewijający się tylko w refrenie), irytował sposób, w jaki Gambino nawijał w zwrotkach. Ale prędzej czy później polubiłem ten utwór - głównie za sprawą przytulnych syntezatorów i całości lekkiego, elektronicznego tła kompozycji. Taka typowo amerykańska muzyka na pograniczu hip-hopu i RnB to zupełnie nie moja bajka i naprawdę dziwnie czuje się z tym, że "3005" przypadło mi do gustu. No ale, jeśli chodzi o ten utwór i tak czuję się mniej "guilty" niż w przypadku "Hold On We're Going Home".


Avicii - You Make Me



Nie chciałbym urazić jakiegoś fana Avicii, ale muzyka, jaką robi ten szwedzki DJ, raczej nie należy do najambitniejszych. To taka lepsza wersja "umca-umca" rodem z Planety FM, Eski czy RMF MAXXX. Proste bity, chwytliwe melodie i banalne słowa, które dołączono właściwie tylko po to, by dany utwór można było puszczać w radiu. Ten sprawdzony patent na przebój Avicii powiela również w swoim singlu "You Make Me''. Ale czy jest w tym coś złego, skoro piosenka sprawia słuchaczowi ogromną przyjemność, wywołuje u niego mimowolne pląsy i błyskawicznie wpada w ucho? Mam nadzieję, że nie, bo "You Make Me" pokochałem już od pierwszego odtworzenia i jakoś zupełnie nie mogę się od tego utworu oderwać. Taneczne, osadzone na niskich dźwiękach disco-pianinko, przyjemna melodia i chwytliwe frazy refrenu zawsze wprowadzają mnie w dobry nastrój. Nie umiem sobie wyobrazić zaprzestania podśpiewywania sobie "All my life/ I've been, I've been waiting for someone like you, yeah". I oglądania świetnego, pełnego energii teledysku do tej piosenki.


Calvin Harris feat. Florence Welch - Sweet Nothing



Początki kariery Calvina Harris'a były naprawdę obiecujące. Trudno w to uwierzyć, ale kiedyś zamiast mainstreamowej "rąbanki", Szkot tworzył naprawdę porządne electropopowe piosenki, np. "Acceptable in the 80s" czy "I'm Not Alone". Niestety z czasem muzyk porzucił robienie ciekawej, wartościowej muzyki i poświęcił się tworzeniu przebojów, które z powodzeniem miały pomnożyć stan jego konta. Ogromny sukces przyniosły mu kolaboracje z artystami (powiedzmy sobie szczerze) nie najwyższych lotów, takimi jak: Ne-Yo, Example czy Tinie Tempah. Od tamtego czasu muzyka Harris'a to już nie był przyjemny electropop czy nu-disco, lecz wściekły, bezkompromisowy electro-house, tak popularny na współczesnych dyskotekach. Duet z Florence Welch - wokalistką Florence and the Machine - idealnie wpisuje się w tę tendencję w twórczości Szkota. Prym wiedzie tu ostry, opętańczy motyw, który uparcie towarzyszy każdemu wejściu refrenu. Podkład muzyczny brzmi obrzydliwie, wieśniacko i właściwie nie wiem, jakich jeszcze mocnych słów mógłbym tu użyć. Jednak w połączeniu ze świetnym, intrygującym wokalem Florence całość jest nadzwyczaj znośna i gdzieś spod warstwy szalonej gonitwy dźwięków zdaje się wydostawać dusza. W efekcie, choć "Sweet Nothing" jest zaprzeczeniem niemal wszystkiego, w co wierzę w muzyce, polubiłem ten utwór, wielokrotnie go przesłuchałem i przekonałem się, że trudno uwolnić się od nawet najokrutniejszych "guilty pleasures".

3 komentarze:

  1. W kilku miejscach byśmy się starli. :) M.I.A. uwielbiam, Drejka odbieram bez emocji, 'Because The Internet' to moja ulubiona płyta Childisha i nie rozumiem jej ocen, Aviciiego nie znoszę, a Calvina całkowicie nie szanuję od wydania drugie płyty (ale 'Sweet Nothing' jest całkiem spoko)... Za to po przeczytaniu Twojego tekstu czuję potrzebę wyznania o którym nie mówię otwarcie - lubię cichaczem włączyć sobie Susan Boyle. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no cóż - jak pisałem - każdy ma jakieś "guilty pleasures", ale muszę przyznać, że Susan Boyle jest dość osobliwym wyborem ;)

      Usuń
  2. Jak uroczo to nazwałeś "guilty pleasusres". Zawsze miałam problem z tymi swoim słabościami, wiadomo każdy ma coś takiego, fajny termin na to wymyśliłeś. W moim wypadku też będzie to Calvin Harris w duecie z Florence i Ellie Goulding, ale myślę że dzięki towarzystwu tych pań, nie należy tych utworów traktować jako "guilty" :D

    OdpowiedzUsuń