1 stycznia 2016

100 najlepszych singli 2015 roku [100-51]



Niestety w 2015 roku nie rozpieszczałem czytelników tego bloga zbyt dużą liczbą wpisów. Czasu starczyło mi jedynie na kontrowersyjny tekst o Trójce i niezbyt przychylną recenzję singla CHVRCHES. Wbrew pozorom jednak przez cały ten czas, gdy kakofoniczny nie dawał znaków życia w Internecie, facet ukrywający się pod tym pseudonimem bacznie przyglądał się wydarzeniom ze świata muzyki. Przesłuchałem tysiące piosenek, setki płyt, przemierzyłem Internet wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu nieznanych dotąd dźwięków. W końcu pod koniec roku zebrałem wszystko w jedną całość, dokonałem bezwzględnej selekcji materiału i sporządziłem 2 listy, które można uznać za swego rodzaju zwieńczenie mojej recenzenckiej działalności A.D. 2015. Na najlepsze płyty przyjdzie jeszcze czas, a tymczasem na pierwszy ogień pójdzie notowanie 100 najlepszych singli 2015 roku, począwszy od miejsc 100-51. No to zaczynamy!



100. Hot Chip - Need You Now



Mając do wyboru dwa single Hot Chip z 2015 roku - a musicie wiedzieć, że zarówno "Huarache Lights", jak i "Need You Now" balansowały na granicy miejsca 100. - ostatecznie postawiłem na melancholię i prostotę tego ostatniego. Po prostu w 100% kupuję takie produkcje, które, opierając się na wokalnych samplach z nieco 
już zapomnianych kawałków ubiegłych dekad i korzystając z producenckich dobrodziejstw 21. wieku, tworzą zupełnie nową - i co ważne - spójną całość. Poza tym "Need You Now" to Hot Chip w najczystszej możliwej postaci, z charakterystycznym wokalem Alexisa Taylora na pierwszym planie i zupełnie pokręconym teledyskiem - choć przy wariactwie "I Feel Better" i tak jest tu nad wyraz konserwatywnie...


99. Kygo feat. Parson James – Stole The Show



W 2015 roku do panteonu modnych gatunków (czy też podgatunków) muzycznych chętnie adaptowanych przez mainstream dołączył niejaki tropical house. O co w tym wszystkim chodzi? Mniej więcej o to samo co w typowym EDM-ie, tyle że tropiki preferują subtelniejsze brzmienie, melodyjne motywy zamiast dropujących basów i więcej perkusyjnych smaczków niż samo ograniczanie się do nachalnej stopy. Krótko mówiąc, ma być bardziej chilloutowo i... tropikalnie. Tyle w teorii, a w praktyce? Wystarczy posłuchać twórczości Kygo - norweskiego producenta, który w 2015 roku natrafił na istną żyłę złota. Chłopina każdy utwór robi według tego samego schematu - zmienia tylko główną melodię i typa (albo typiarę) na wokalu - a i tak hajs pięknie się zgadza. To 5 minut sławy wkrótce pewnie się skończy i z tropical house'u trzeba będzie się przekwalifikować na jakiś inny modny quasi-gatunek, ale póki co niech Kygo kuje żelazo, póki gorące - szczególnie, że naprawdę ładnie mu to wychodzi.


98. Sundara Karma - Flame



Czy "indie is dead"? Nie bójmy się tego powiedzieć: tak. Czasy zwykłych chłopaków nastawionych na proste gitarowe granie zdaje się minęły już bezpowrotnie. Oczywiście brytyjskie magazyny muzyczne jeszcze przez wiele lat będą poszukiwały kolejnych Arktycznych Małp czy Franciszków Ferdynandów, ale jaranie się spadkobiercami tradycji tych zespołów zakrawa dzisiaj o groteskę. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet w 10 lat po ukazaniu się debiutanckiej płyty Arctic Monkeys w światku indie ciągle od czasu do czasu zdarzają się rzeczy godne uwagi. Częściej są to pojedyncze piosenki, niż całe albumy czy tym bardziej dyskografie, ale zawsze to coś. Przykład? Proszę bardzo: "Flame" od Sundara Karma. Teledysk może i pretensjonalny, i identyczny jak tysiące innych, ale w samej piosence drzemie jakaś moc i nośność, która nie daje łatwo o sobie zapomnieć.


97. Dillon Francis, Kygo feat. James Hersey – Coming Over




Przewijanie się w tym notowaniu pozycji typowo EDM-owych może niektórych zaskoczyć czy wręcz przerazić, ale doszedłem do wniosku, że nie ma co traktować tego gatunku jakoś szczególnie po macoszemu. Wewnątrz tego nurtu wytworzyła się bowiem całkiem gustowna nisza, w której od lat działają tacy producenci jak: A-Trak, DJ Snake, Diplo czy Dillon Francis. À propos tego ostatniego, "Coming Over" to zaraz po "Without Youmój ulubiony kawałek w jego karierze. Wiadomo, trochę to jednostajne i "na jedno kopyto", ale na dobry początek imprezy rzeczona piosenka z pewnością sprawdzi się wybornie.


96. Deerhunter – Breaker




W chwili, gdy piszę o tym utworze, jeszcze nie wiem, czy nowa płyta Deerhunter podoba mi się w stopniu zwyczajnym, czy nadzwyczajnym. Na szczęście będę miał jeszcze trochę czasu na kolejne odsłuchy Fading Frontier i na wyrobienie sobie ostatecznej opinii o tym dziele. W każdym razie, w przypadku "Breaker" od początku wiedziałem, że co jak co, ale piosenka ta zdecydowanie zasługuje na miejsce w tej setce. Właściwie uświadomiłem to sobie już w 13. sekundzie utworu, wraz z wejściem rozmarzonej gitarki rodem z twórczości DIIV, Beach Fossils czy Wild Nothing. Przestrzenny i niezwykle melodyjny refren tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że ekipa Bradforda Coxa nagrała w tym roku świetny singiel, w którym wpływy rocka, psychodelii i dream popu swobodnie się przenikają, tworząc wyjątkową muzyczną aurę.



95. Snakehips feat. Syd – Gone




Pisząc o tej piosence, mam ochotę formułować swoje myśli w zupełne banały. Pierwszy, jaki od razu mi się nasuwa, to: "ach, jakież przyjemne i cieplutkie jest to tło muzyczne". Drugi banał: "głos Syd pasuje tu jak ulał; jest niesamowicie subtlelny i odprężający". Trzeci: "ogólnie rzecz biorąc, panowie ze Snakehips - zajebista produkcja!". Czwarty: "podoba mi się pani na obrazku" (dopiero czwarty? wszystko ze mną dobrze?!). Piąty banał to szersza refleksja na temat twórczości duetu Snakehips: "dlaczego oni tak rzadko publikują nowe single? kiedy kolejna EP-ka? kiedy wreszcie jakaś płyta?". Na ten moment to by było na tyle, ale do autorów tego kawałka z pewnością jeszcze wrócimy w tym notowaniu.


94. LION BABE – Treat Me Like Fire



W odniesieniu do LION BABE skojarzenia z AlunaGeorge nasuwają mi się same. W obu przypadkach mamy do czynienia z młodym damsko-męskim duetem, gdzie "ona" śpiewa i pisze teksty, a "on" zajmuje się produkcją. Kolejny punkt wspólny to ogólna stylistyka tworzonej muzyki, czyli subtelna, zmysłowa elektronika. Jakby tego było mało, obie grupy nagrały świetne single z Disclosure i obie współpracowały ze znanymi producentami (LION BABE z Pharrellem Williamsem, a AlunaGeorge - z ZHU i DJ-em Snakiem). Jeszcze Wam mało podobieństw? Może zakończmy na następującej analogii: "Treat Me Like Fire" brzmi równie świeżo, zmysłowo i obiecująco jak debiutancki singiel duetu AlunaGeorge - "You Know You Like It". Oby podobnie było z debiutancką płytą LION BABE, która ukaże się już w 2016 roku.


93. Lido & Canblaster - Superspeed



Niech nikogo nie zmyli zdjęcie ładnej dziewczyny rodem z kanału Majestic Casual na YouTubie. "Superspeed" ma bardzi niewiele wspólnego z gładkimi chilloutowymi klimatami. Znacznie bliżej tej piosence do stylistyki PC Music, o czym najlepiej świadczą charakterystyczne elementy kompozycji: podwyższone o solidną liczbę tonów cukierkowe wokale, świetliste syntezatory, wyraziste punktowe stopy, gwałtowne zmiany tempa i najróżniejsze chaotycznie przemykające sample. Żeby to wszystko ogarnąć, trzeba nie lada zmysłu producenckiego, a od słuchacza wymagana jest wybitnie podzielna uwaga i wysoka tolerancja na wszystkie te szalone dźwięki. Mnie osobiście takie post-internetowe nowatorstwo bardzo odpowiada, ale jeśli ktoś nie trawi twórczości A. G. Cooka czy SOPHIE, to "Superspeed" raczej nie przypadnie mu do gustu.


92. The Chemical Brothers feat. Q-Tip - Go



Mówi się, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Panowie z The Chemical Brothers postanowili jednak zadać kłam temu stwierdzeniu i w 10 lat po wydaniu przeboju "Galvanize" powrócili do współpracy z Q-Tipem. Efektem tego spotkania po latach jest singiel "Go", który z każdym kolejnym przesłuchaniem robi na mnie większe wrażenie. Głównym atutem tego kawałka jest chyba to, jak płynnie potrafi zmieniać swoje oblicze - najpierw z mrocznej zwrotki opartej na bezkompromisowym basie w bogato zdobiony, barokowy refren, potem z rzeczonego refrenu w niepokojący build-up pełen dysonansowych odgłosów, a następnie w ociekający acid house'owym basem bridge zwiastujący ostatnie wejście refrenu. Krótko mówiąc, dzieje się tutaj bardzo dużo i bardzo dobrze.



91. A. G. Cook feat. Hannah Diamond – Drop FM



A. G. Cook i Hannah Diamond to bez wątpienia moje ulubione postacie związane z wytwórnią PC Music. Każda z nich reprezentuje nieco inny poziom szaleństwa - podczas gdy Mr Cook odpowiada za aspekt producencki tej dziwacznej muzyki, Ms Hannah zawsze staje "za majkiem", a przy okazji firmuje cały projekt swoją twarzą - czy to w teledyskach, czy na okładkach singli. Akurat w przypadku "Drop FM" zamiast bezbłędnie wytapetowanej aparycji panny Hanny na okładce widnieje kolorowa grafika, ale już sama warstwa muzyczna utworu pozwala nam dokładnie odtworzyć sobie obraz autorki tak kiczowatego, okrutnie przesłodzonego i kompletnie bezrefleksyjnego zaśpiewu. W towarzystwie równie cukierkowego akompaniamentu, w którym aż roi się od piszczących dźwięków i dziwnych, chaotycznych rytmów, całość tej piosenki dla wielu może brzmieć wyjątkowo niezjadliwie. I nie ma w tym nic dziwnego. To ja jestem dziwny. Bo mnie się to cholernie podoba!


90. Oneohtrix Point Never – Sticky Drama



Pozostając w klimatach muzycznego chaosu i szaleństwa, przechodzimy do zdecydowanie najdziwniejszej pozycji w całym notowaniu. W "Sticky Drama" mamy bowiem do czynienia z eksperymentami na każdej możliwej płaszczyźnie. Sama budowa kompozycji jest tak nieoczywista i tak nieprzystająca do standardowego podziału na zwrotki, refren czy mostki, że trudno poszczególnym fragmentom tego utworu przydzielić jakieś utarte terminy z teorii muzyki. Tu wszystko jest umowne, nieoczywiste i niesamowicie złożone. Trudno w ogóle mówić w odniesieniu do tej piosenki o czymkolwiek, czego bylibyśmy w 100% pewni. Nawet wydawałoby się proste pytanie "Co można tu usłyszeć?" nie pozostawia jednoznacznej odpowiedzi. Do naszych uszu docierają oczywiście swego rodzaju melodie, ale trudno rozszyfrować ich jakiekolwiek właściwości, skoro zostały brutalnie włożone w ramy szumu, ogólnego hałasu, perkusyjnej stopy czy nawet jakichś tajemniczych wokalnych sampli. Całe to nagromadzenie nieziemskich odgłosów przyprawia o niemały zawrót głowy, a jednocześnie uzależnia i fascynuje. Nie wiem, co trzeba mieć w umyśle, żeby coś tak chorego wymyślić, ale jeśli w "Sticky Drama" nic nie jest dziełem przypadku, to naprawdę czapki z głów dla autora.


89. Diplo – Be Right There



W 2015 roku kariera Diplo upływała pod znakiem licznych wzlotów i upadków. Z jednej strony wraz z kolegami (Skrillexem w Jack Ü oraz Jillionairem i Walshy Fire w Major Lazer) święcił triumfy przy okazji świetnie skrojonych singli: "To Ü", "Where Are Ü Now", "Lean On" czy "Powerful". Z drugiej jednak w ramach tych samych zespołów wyraźnie zawodził, wydając średnie (jak w przypadku Majdzio Lejza) czy wręcz słabe (Jack Ü) długograje. Różnie było też z gościnną produkcją u innych artystów. Podczas gdy Amerykanin bardzo sprawnie poradził sobie w "Kamikaze" autorstwa MØ, w "Bitch I'm Madonna" u "królowej popu" spieprzył wszystko po całości i zdecydowanie zasłużył sobie na miano autora najohydniejszej i najbardziej absurdalnej produkcji roku. Na szczęście pod koniec wakacji niesforny Diplodocus uraczył nas tym oto zacnym, bezpretensjonalnym EDM-em. Podlane future house'owym sosem "Be Right There" daje spore nadzieje na to, że kolejne produkcje Diplo zamiast przyprawiać o mdłości, mogą sprawiać słuchaczowi naprawdę dużo przyjemności.


88. The Cribs – Burning for No One



Psioczyłem na indie, a tu proszę: kolejna indie rockowa piosenka w zestawieniu. Mimo wszystko proponuję uznać to za wyjątek potwierdzający regułę... Bo co z tego, że "Burning For No One" to naprawdę przyjemnie brzmiący, wpadający w ucho kawałek, skoro całość nowej płyty The Cribs nie robi już tak dobrego wrażenia. Trudno niekiedy odróżnić tam jedną piosenkę od drugiej, a przy tym już po przesłuchaniu połowy albumu robi się zwyczajnie nudno i męcząco. Krótko mówiąc, potencjał, jaki bez wątpienia drzemie w "Burning For No One" i jeszcze w paru innych kompozycjach z For All My Sisters, został przez panów z The Cribs brutalnie zaprzepaszczony. A szkoda, bo rzeczony singiel dawał nadzieję na dużo, dużo więcej...



87. DIIV – Dopamine



Jeśli mam być w 100% szczery, "Dopamine" nie robi na mnie tak dużego wrażenia jak highlighty z poprzedniej płyty DIIV. Nowy singiel brzmi jakby bezpieczniej, bardziej zachowawczo i przewidywalnie. Nie słychać tu zbyt dużo reverbu - rozmazanych do granic możliwości gitar i wokali, tak charakterystycznych dla dotychczasowych dokonań ekipy Zachary'ego Cole'a Smitha. W rzeczonym utworze mniej jest także samych melodii, barw i emocji. To nie jest numer pokroju "Follow" czy "Wait", w którym można by zanurzyć się bez reszty i totalnie odpłynąć w oceanie tych wszystkich przytulnych dźwięków. Ale w sumie co by nie mówić, słucha się tego naprawdę przyjemnie i z pewnością będę czekał z utęsknieniem na nowy album moich ulubieńców z DIIV.


86. Florrie – Too Young To Remember



Nie wiem, jakim cudem Florrie nie zrobiła jeszcze kariery w mainstreamie, mając na swoim koncie tyle świetnych popowych kawałków. No ale skoro nie udało jej się zaistnieć w świadomości milionów słuchaczy z genialnym "I Took A Little Something", to pewnie tym bardziej nie uda się to z "Too Young To Remember". A wielka szkoda, bo w swoim ostatnim singlu Angielka udowadnia, że ma wszystko, by zawładnąć muzycznym światem: ładny dziewczęcy wokal, śliczną aparycję i przede wszystkim doskonale napisane i wyprodukowane popowe bomby. No ale nadzieja umiera ostatnia - taka Charli XCX w końcu wypłynęła do pierwszej ligi wokalistek, może Florrie też się poszczęści. Amen!



85. iLoveMakonnen feat. Migos and Rich the Kid – Whip it (Remix)



Rok 2015 upłynął w hip-hopie pod znakiem trapu. Zdarzało się trochę koszmarków pokroju Tygi czy Rae Sremmurd (i fanek Rae Sremmurd), ale na szczęście jeden z moich ulubieńców - iLoveMakonnen - wybronił się w tym roku niezłą EP-ką i tym oto bajeranckim singlem. Absolutnie nie ma w tym kawałku nic ambitnego, ale trzeba przyznać, że ładnie siada i idealnie spełnia funkcję ludyczną. W "Whip It" mamy do czynienia z kozackim refrenem i prostą nawijką o narkotykach (ściślej: o kokainie), której towarzyszy typowe nagromadzenie słów "nigga", "fuck" i "bitch". Poza tym Makonnen pokazuje tu swoje klasyczne skille, czyli melodyjne rapowanie tak jakby od niechcenia. Dla wielu brzmi to komicznie i irytująco, dla mnie - bardzo spoko.


84. Bully – I Remember



83. Destroyer – Dream Lover



Niestety przy okazji omawiania "Dream Lover" nie włożę tego kawałka w szerszy kontekst, bo w chwili, gdy to piszę, po prostu nie miałem jeszcze okazji posłuchać nowej płyty Destroyer. Jeśli jednak na Poison Season znajduje się więcej tak pięknych, nastrojowych kawałków jak ten, to raczej nie ma opcji, żebym nie pokochał tego albumu. Rzeczony utwór ma w sobie tyle ciepła, tyle ujmujących dźwięków (głównie najróżniejszych odcieni trąbki), że trudno przejść nad nim do porządku dziennego. "Dream Lover" już po pierwszym odtworzeniu zostawia na słuchaczu ślad i wzbudza ogromne emocje, do których chce się wracać jak najczęściej.


82. Hudson Mohawke – Ryderz



"Ryderz" to chyba najmniej pracochłonna produkcja w całej karierze Rossa Bircharda ukrywającego się pod pseudonimem Hudson Mohawke. Trzeba było tylko trochę podrasować piosenkę "Watch Out for The Riders" z 1973 r.: podnieść ją o parę tonów, nieco przyspieszyć, wyciąć odpowiednie fragmenty, dodać do tego trapową perkusję, a pod koniec utworu dołożyć swoje firmowe kolorowe syntezatorki. I już! Tyle wystarczyło, by soulowo-funkowy klimat oryginału 
w nowoczesnej formie przenieść do naszych czasów. Co ważne, czuć tu i ducha dawnych dekad, i niepowtarzalny styl Hudsona. A wiecie, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Na nowym albumie Szkota aż roi się od ambitnych featuringów i kompozycyjnych eksperymentów, a i tak zdecydowanie najlepsze wrażenie na tej płytce robi właśnie to prościutkie, ale jakże błyskotliwe "Ryderz".


81. Beck – Dreams



Jak to dobrze, że setki godzin przegranych w FIFĘ 16 jeszcze nie obrzydziło mi tej piosenki. Znienawidzić tak zacny utwór i to jeszcze nie z własnej woli (nie moja wina, że zawsze gdy gram mecz w lidze angielskiej, odzywa się ta charakterystyczna gitarka) - to byłby dopiero tragizm. O ile Beck w wydaniu Morning Phase okazał się dla mnie cholernie nużący, o tyle "Dreams", prezentując znacznie przystępniejszą twarz muzyka, zawsze wywołuje uśmiech na mojej facjacie, a niekiedy wręcz porywa do tańca. Za sprawą niesamowicie chwytliwej melodii ten świeży popowy kawałek można nucić sobie godzinami, a gwarantuję, że i tak się nie znudzi. Swoją drogą, "Dreams/D-d-d-dreams (oh oh oh)" - ależ to prosta, a zarazem genialna fraza!


80. Courtney Barnett – Pedestrian at Best



Atuty "Pedestrian At Best"? Cała masa. Po pierwsze, błyskotliwy, ironiczny i miejscami bardzo uszczypliwy tekst. Nie bez przyczyny fragment "Put me on a pedestal and I'll only disappoint you" został uznany przez Pitchforka za jedną z najlepszych muzycznych fraz 2015 roku. Po drugie, bezkompromisowe gitarowe brzmienie, które przywołuje wyśmienite skojarzenia z działalnością takich zespołów jak Pixies czy Nirvana. Po trzecie, wyjątkowy, zachrypnięty wokal panny Courtney, który akurat tutaj jest ostry jak brzytwa, ale w nieco łagodniejszych kompozycjach potrafi być gładki jak pupa niemowlaka. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze bardzo pomysłowy teledysk korespondujący z tekstem piosenki i zabawna okładka singla, którą wymyśliła i narysowała sama autorka "Pedestrian At Best".


79. Disclosure feat. LION BABE – Hourglass




"Hourglass" to jedna z najlepszych piosenek nie tylko na ostatniej płycie Disclosure, ale też w całej twórczości duetu. Na siłę lansowane w 2015 roku "Omen" czy "Magnets" nie umywają się do geniuszu tego klubowego bangera. Wokal panny Jillian Hervey brzmi tu niesamowicie seksownie i uzależniająco, a świetna produkcja braci Lawrence tylko uwypukla wszelkie walory LION BABE. Wszystko - począwszy od dokładnie przemyślanej perkusji: wyważonej stopy, przyjemnie napędzających całość hi-hatów, charakterystycznych melodyjnych blipów; przez przewijające się w tle: cieplutkie pady i oparte na prymie smyczki; kończąc na wywalonym w kosmos basie - robi w "Hourglass" wspaniałą robotę. W tak zacnie skrojony kawałek warto zaopatrzyć się na każdą organizowaną przez siebie imprezę.



78. Her – Quite Like




Trudno o piękniejszy hymn do cielesności niż "Quite Like". Bez zbędnego patosu, bez świntuszenia i bez niepotrzebnych metafor ukazuje nam piękno każdej części ciała kobiety. Również w warstwie instrumentalnej mamy tu do czynienia z zupełną prostotą. Utwór opiera się na zmysłowym basie, monotonnej perkusji i dźwiękach punktowej gitary. Do tego miejscami dochodzi jeszcze uroczo roztrojona inna gitarka, ciągłe akordy keyboardu oraz falsetowe chórki, które całość kompozycji przenoszą w jeszcze bardziej intymne i przepełnione pożądaniem rejony. Francuzi z Her mają w repertuarze jeszcze kilka innych bardzo klimatycznych utworów, które niosą w sobie ogromny potencjał. Oby tylko z tego wszystkiego nie wyrosło kolejne The Neighbourhood czy kalka Jungle (tu odsyłam do singla "Five Minutes"). Mimo wszystko jednak patrząc na "Quite Like", raczej nie ma co się martwić o dalszy rozwój kariery zespołu.



77. Years & Years – Shine




W odniesieniu do działalności Years & Years na jednym z polskich serwisów o muzyce alternatywnej natknąłem się na zabawne określenie: "h&m pop dla nastolatek". Trudno się z tym nie zgodzić, skoro Olly Alexander i spółka zyskali wśród rzeszy gimnazjalistek błędnie przekonanych o swojej wyjątkowości status dotychczas zarezerwowany wyłącznie dla takich "artystów" jak: Lana Del Rey, The 1975, Bastille czy The Neighbourhood. Co by jednak nie mówić o targecie takiego pretensjonalnego grania, Years & Years stoją o parę klas wyżej od wymienionych gwiazd. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że mają w swoim repertuarze parę naprawdę chwytliwych, umiejętnie skonstruowanych popowych piosenek. Poza fajnymi "Real" i "Take Shelter" moją ulubioną jest właśnie "Shine". Kawałek ten od pierwszych dźwięków intryguje zgrabną elektroniczną aranżacją. Gdy do tego dodamy przepełniony wrażliwością wokal frontmana grupy (przywołujący skojarzenia z The Weeknd) i łatwo przyswajalny melodyjny refren, z tego niezbyt skomplikowanego równania wyjdzie nam bardzo przyjemna dla ucha, udana popowa kompozycja.


76. Galantis – Peanut Butter Jelly



Pomimo debilnego teledysku, "Peanut Jelly Butter" to naprawdę zacna EDM-owa piosenka, która budzi u mnie jak najlepsze skojarzenia z elektronicznymi szlagierami pokroju "Romeo" od Basement Jaxx. Pomijając typowe dla nowoczesnych produkcji: nachalne build-upy (tutaj dodatkowo wzbogacone o komiczne wuwuzele), manipulacje przy wokalach oraz wyraziste perkusyjne stopy, całość brzmi zaskakująco oldschoolowo. Ogromna w tym zasługa pojawiających się w refrenie przytulnych smyczków, które zostały zapożyczone ze starego jak świat utworu "Kiss My Love Goodbye". Jak widać, sampling potrafi czynić cuda i nawet z tak prostej i schematycznej piosenki przy odrobinie inwencji twórczej można zrobić kawał naprawdę dobrej muzyki.



75. Empress Of – Standard




Lubię taki bezpretensjonalny alternatywny pop (tak, wiem, że to oksymoron), którego słucha się z czystą przyjemnością, a nie - tak jak w przypadku np. FKA Twigs - wyłącznie z recenzenckiego obowiązku i jakby za karę. Empress Of ma ładny i niebanalny głos, a przy okazji ktoś robi jej naprawdę świetne elektroniczne aranżacje. Nie ma zbędnego wydziwiania, nachalnych eksperymentów ku uciesze zadufanej w sobie krytyki - są za to fajne teksty, chwytliwe melodie i - poza "Standard" - masa innych rewelacyjnych kawałków. Pomyśleć, że ta dziewczyna niedawno grała w Warszawie jako support przed Purity Ring, a mnie to ominęło...


74. Duke Dumont – Ocean Drive



Duke Dumont nie ma w zwyczaju zawodzić i nawet gdy zamiast klubowych wymiataczy pokroju "Need U (100%)" czy "Won't Look Back" nagrywa tego typu chilloutowe utwory, za każdym razem robi kawał dobrej roboty. W "Ocean Drive" wszystko opiera się na fajnie podbitym basie, który w moim ulubionym momencie piosenki (2:30) ustępuje fantastycznej dyskotekowej gitarce rodem z muzyki Nile'a Rodgersa. Do tego mamy wyrazistą perkusję i przyjemny męski wokal. Wiadomo, prosta to produkcja i dla malkontentów pewnie trochę za bardzo "na jedno kopyto", ale ja to w pełni kupuję. Zwłaszcza, że całość pozwala mi zapomnieć o zimie i myślami przenieść się w dalekie krainy "zachodzącego" do morza słońca, drinków z palemką i zupełnie beztroskiego lenistwa.


73. Mura Masa feat. Nao – Firefly



Nie opuszczamy wakacyjnych klimatów, bo już na horyzoncie czai się jedna z najprzyjemniejszych dla ucha piosenek 2015 roku. Na pierwszy rzut oka "Firefly" może wydawać się typową piosenką z Majestic Casual, nieróżniącą się niczym od setek czy tysięcy innych. Gdy jednak do błogich akordów z samego początku utworu dodamy charakterystyczny future bass rodem z twórczości Flume'a oraz prześliczny wokal Nao, łatwo możemy sobie uzmysłowić, że mamy do czynienia z czymś więcej niż tylko kolejnym zgrabnym chilloutowym kawałkiem. Słucha się tego cudownie, prawda?



72. Neon Indian - Annie



Było już o końcu indie, czas teraz na analogiczne obwieszczenie w odniesieniu do chillwave'u. Niestety czas takich płyt jak Era Extraña czy Causers of This minął już chyba bezpowrotnie i zamiast czekać na kolejną "powtórkę z rozrywki", pozostaje nam uszanować muzyczną drogę, jaką poszli zarówno Toro y Moi, jak i Neon Indian. Ten ostatni ostatecznego rozstania z gatunkiem, którego przecież sam był jednym z twórców, dokonał dopiero w 2015 roku, czego zapowiedź stanowił wydany w maju singiel "Annie". Gdzieniegdzie tkwiły tam jeszcze chillwave'owe elementy (na krótko od 3:10), ale w całości wyraźnie dominował klimat disco wymieszany z synth popem. Do dziś słucha mi się tego oczywiście z wielką przyjemnością, ale o narkotycznych wizjach jak choćby w "Mind, Drips" czy "Hex Girlfriend" niestety nie ma już mowy.


71. Tame Impala – Disciples



W żadnej innej piosence z nowej płyty Tame Impala echa Lonerism nie są tak wyraźne jak właśnie w króciutkim "Disciples". Przyjemność związana ze słuchaniem tej piosenki siłą rzeczy jest oczywiście bardzo ulotna, ale już po pierwszym przesłuchaniu potrafi totalnie uzależnić. W mniej niż dwie minuty Kevinowi Parkerowi i spółce udało się upakować tyle smakowitych dźwięków, tyle wyrazistych kolorów, tyle nieoczywistych muzycznych smaczków! To właśnie przez taką niepozorną perełkę jak rzeczony utwór próżno jest szukać w moim zestawieniu nieco przydługiego i przyciężkiego, ale uwielbianego przez krytykę "Let It Happen".



70. KStewart – Keeping You Up




Długo zastanawiałem się, czy na liście najlepszych singli 2015 roku młodziutką KStewart ma reprezentować "Ain't Nobody" czy "Keeping You Up". Ostatecznie o takim, a nie innym werdykcie zadecydował refren, który to w "Keeping..." jest po prostu istną petardą. Ten wrzask "Aaaaand Iiiiii" ma przeogromną siłę oddziaływania i od razu kupił mnie w 100%. Poza tym produkcją do tego kawałka zajął się sam Shift K3Y, czyli facet, który jest mistrzem w adaptowaniu house'owego brzmienia lat 90. do współczesnych trendów. Wracając do panny KStewart, kogoś przypomina Wam ten wokal? Dla mnie to Ariana po solidnym upgradzie.


69. Nao – Inhale Exhale



Wydając świetną EP-kę February 15, Nao narobiła wielkich apetytów na więcej. Czy w związku z tym w 2016 roku doczekamy się debiutanckiej płyty Brytyjki - czas pokaże. Póki co jedyne, co nam pozostaje, to cierpliwie czekać i powracać jak najczęściej do tak zacnych utworów jak "Inhale Exhale". Wiadomo, prosta to piosenka, ale myślę, że dobitnie pokazuje, jak wielki potencjał drzemie w Nao i jak wiele świeżości można jeszcze wnieść do formuły kobiecego R&B. Na ten moment to by było na tyle o bohaterce tego miejsca, ale coś mi podpowiada, że z sympatyczną Brytyjką jeszcze się spotkamy w tym notowaniu...


68. LA Priest – Oino



Całe szczęście 2015 rok w psychodelii to nie tylko Tame Impala, ale też parę muzycznych świeżynek. Jedną z nich jest projekt LA Priest, w ramach którego powstał całkiem niezły album i przede wszystkim ten genialny singiel. Połączenie płynnych, kolorowych syntezatorów oraz zadziornego basu tworzy tu doskonałą bazę pod osobliwy falsetowy wokal. I choć całość utworu opiera się praktycznie na jednym melodyjnym motywie, w "Oino" nie ma miejsca na nudę. Co i rusz pojawiają się tu jakieś wariacje, dołączają kolejne instrumentalne partie i nieoczekiwane odgłosy. Mimo że nie jestem fanem muzycznego baroku, akurat ta bogato zdobiona kompozycja zdecydowanie do mnie przemawia.



67. Grimes – Flesh Without Blood




Obecny hype na Grimes bardzo przypomina mi analogiczną sytuację w odniesieniu do St. Vincent w 2014 roku. Doskonale pamiętam, jak cała zachodnia krytyka zachwycała się wtedy zupełnie nieszczególnym przecież albumem Annie Clark. Płyta St. Vincent wygrała statuetkę Grammy i królowała w rocznych podsumowaniach większości opiniotwórczych serwisów muzycznych. Teraz, gdy podobne triumfy święci zwyczajnie kiepski i wtórny krążek Grimes, staram się pozostawać głuchy na cały ten medialny bełkot trąbiący o tym, jakoby na naszych oczach działo się w muzyce coś rewolucyjnego. Jakkolwiek jednak sceptycznie jestem nastawiony do wartości Art Angels, muszę przyznać, że "Flesh Without Blood" to naprawdę bardzo dobry singiel. Nie wiem, czy w całym dorobku Claire Boucher zajmie on podobne miejsce jak "Oblivion" czy "Genesis", ale w skali 2015 roku bez wątpienia mamy tu do czynienia z popem najwyższej próby.



66. Marcus Marr feat. Chet Faker – The Trouble With Us



Skoro właśnie dotarliśmy do tego utworu, to znaczy, że naprawdę nie ma już żartów i zostały nam same świetne kawałki. Jeśli bowiem tak brzmi miejsce 66., to pomyślcie sobie, jak spektakularne wrażenie będą musiały robić piosenki z kolejnych lokat! Co tu dużo mówić, "The Trouble With Us" to funkowa petarda, która każdym punktowym dźwiękiem gitary udowadnia swoją zajebistość. Przepraszam urażonych moją językową ekspresją, ale tego po prostu nie da się inaczej nazwać. Groove tej gitarki jest genialny, wywalony w kosmos, a w połączeniu z basem i wyrazistą, fajnie podbitą perkusją tworzy się tutaj klimat najlepszej nieżalowej dyskoteki. Nie wiem, czy to jeszcze zwyczajny funk, czy może future funk, ale chcę więcej takiej muzyki, chcę całe albumy oparte na takim brzmieniu. Ubóstwiam!



65. Drake - Hotline Bling




Od razu spieszę z wytłumaczeniem, dlaczego ten flagowy utwór Drake'a wylądował u mnie tak nisko. Żeby było jasne: lubię i szanuję "Hotline Bling", i to bardzo! Problem jednak w tym, że niezbyt roztropnie dawkowałem sobie ten kawałek i po odtwarzaniu fraz "You used to call me on my cell phone/ Late night when you need my love" dzień w dzień przez parę dobrych miesięcy, na własne życzenie obrzydziłem sobie rzeczoną piosenkę. Skutkiem tego, podczas gdy wszystkie szanujące się serwisy muzyczne umieszczają ten przebój w pierwszej piątce najlepszych singli 2015 roku, ja jak zwykle pozostaję w tyle za Zachodem i pewnie w opinii niektórych czytelników na siłę robię z siebie kogoś, kto (i tu cytat z pewnego komentarza pod moim adresem) 
spuszcza się nad swoją alternatywną zajebistością. Cóż, możecie mi wierzyć albo nie, ale stosunkowo niska pozycja "Hotline Bling" w tym zestawieniu zupełnie nie wynika z mojej przekory - po prostu na ten moment to nie jest dla mnie tak fantastyczny kawałek jak jeszcze jakiś czas temu. I wyłącznie moja w tym wina.


64. Majical Cloudz – Downtown




Czasem magia i piękno tkwią w prostych rzeczach. Można powiedzieć, że właśnie na tym założeniu swoją muzyczną działalność opierają panowie z Majical Cloudz i - co ważne - jeszcze ani razu się na tym nie przejechali. Ich "Downtown" to kolejny dowód na to, że w rękach wrażliwych i utalentowanych artystów urzekająca może być nawet muzyka oparta na praktycznie jednym motywie. Żeby dotrzeć do serca słuchacza, naprawdę nie trzeba przecież wielkich środków i przesadnego splendoru. Wystarczy dusza i klarowne przekazywanie emocji. Tylko tyle. A co jak co, ale połączenie tych prostych dźwięków padów i przeszywającego głosu łysego jegomościa brzmi niesamowicie urzekająco. Gdy padają słowa "I'm going crazy/ Crazy for you", będące swoistym punktem kulminacyjnym kompozycji, robi się już na tyle intensywnie pod względem emocji, że można dostać gęsiej skórki.



63. Skylar Spence – Can’t You See




Mam ogromne zamiłowanie do ociekającego pozytywną energią nu-disco. Nikogo więc nie powinna dziwić obecność w tym notowaniu faceta, którego od kilku lat śmiało można nazywać królem takiego imprezowego grania. W 2014 roku Skylar Spence (wówczas jeszcze jako Saint Pepsi) pojawił się w moim zestawieniu z singlem "Fiona Coyne" - i to bardzo wysoko, bo na 13. miejscu! I choć "Can't You See" nie zjednało sobie u mnie aż tak gigantycznej sympatii, i tak uważam, że jest to przekozacki utwór. Nie potrafię tego słuchać bez wielkiego banana twarzy i bez energicznego tupania nóżką. I jeszcze to puszczenie oczka w stronę fanów pierwszej płyty Toro y Moi (fragment od 2:57) - krótko mówiąc, rewelacja!


62. Julio Bashmore – Holding On




To jeszcze nie jest najlepszy house'owy singiel 2015 roku, ale do piosenki zasługującej na ten zaszczytny tytuł zbliżamy się może nie wielkimi, ale na pewno coraz większymi krokami. Póki co mamy Julio Bashmore'a i jego "Holding On", czyli doskonały ukłon w stronę klubowych ejtisów. Tym, czym najbardziej jaram się w tym utworze, są wszelkie elementy drugoplanowe, które nie wpadają do naszych uszu i nie są przetwarzane przez nasz mózg jako oczywiste oczywistości. Weźmy np. taki cowbell - mimo że pojawia się już na samym początku piosenki i towarzyszy jej aż do ostatnich dźwięków, istnienie tego jakże ważnego pod względem rytmicznym instrumentu zarejestrowałem dopiero za "entym" przesłuchaniem. Charakterystyczny wyjący dźwięk (nie wiem, co on powinien mi przypominać), który od 0:34 odzywa się z regularnością co dwa takty, może już nie jest tak niewykrywalny, ale też trochę czasu musiałem porozkminiać, jak cholernie ważną rolę odgrywa on w tym utworze. Do tego można dołączyć jeszcze przewijające się gdzieś w tle skrzypki i proszę, już można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z bardzo przemyślaną i precyzyjnie skonstruowaną produkcją.



61. LIZ - When I Rule the World




2015 to był dobry rok dla wytwórni PC Music i dla szeroko pojętej muzyki bubblegum bass. C
o prawda ani A. G. Cook, ani SOPHIE, ani Hannah Diamond, ani też QT nie przebili się do mainstreamu, ale myślę, że każdy z tych artystów zaistniał choć jedną piosenką w świadomości alternatywnego słuchacza. Z LIZ jest o tyle problem, że trudno ją w ogóle zaliczyć do jednego nurtu z wymienionymi postaciami. "When I Rule The World" to właściwie jej jedyna piosenka tak jednoznacznie nastawiona na typową dla gatunku cukierkową groteskę. Jedyna, ale za to jaka! Za tak świetne zwrotki i przede wszystkim za tak chwytliwy, uzależniający refren dla LIZ należałoby się honorowe miejsce wśród ikon współczesnego bubblegum bassu. Kto wie, może jeszcze parę tak świetnie skrojonych hitów i o tej osobliwej muzyce zrobi się głośno na całym świecie...


60. Shamir – Call It Off 




Shamir pomimo popowej wręcz chwytliwości swoich piosenek raczej nigdy nie będzie uchodził za artystę "łatwoprzyswajalnego". Głównie dlatego, że ma bardzo dziewczęcy głos, który odwraca uwagę słuchacza od kwestii czysto muzycznych i automatycznie przekierowuje ją na płytkie rozkminy typu: "czy to śpiewa facet, czy baba?". Na szczęście "Call It Off" ma tak ciekawy elektroniczny aranż i tak błyskawicznie wpadającą w ucho melodię, że zamiast myśleć o płciowości autora, w końcu można skupić się na walorach samej piosenki. A co my tu w ogóle mamy? Przede wszystkim świetny bas in your face, który miejscami w ciekawy sposób zmienia niektóre swoje parametry. Do tego na pierwszy plan wysuwa się rytmizujący hi-hat i przede wszystkim cowbell, duuużo cowbellu! Trochę ten kawałek przykrótki i pod tym względem nierozpieszczający, ale to już proszę uznać za moje szukanie dziury w całym. Ogólnie zarąbisty numer!



59. Nao – Apple Cherry



Najlepsza piosenka w dotychczasowej dyskografii Nao? Zdecydowanie "Apple Cherry"! Artystka brzmi tutaj po prostu przewspaniale - w jej aksamitnym, zmysłowym głosie można się bez reszty zatracić. Słuchając tego, polecam zamknąć oczy, a zapewne momentalnie przeniesiecie się w stan niczym niezmąconej błogości. Zresztą takim wrażeniom sprzyja tu nie tylko wokal Brytyjki, ale też sama aranżacja utworu - bardzo minimalistyczna, ale doskonale przemyślana i ogromnie klimatyczna. Dominujący w refrenie mroczny bas zostaje fajnie przełamany przez płynne, słodziutkie syntezatory. Do tego w zacnym pakiecie brzmieniowym dostajemy jeszcze różnorodną i nieoczywistą w swoim wyrazie perkusję. Fajnie się tego słucha, prawda? Mam tylko ogromną nadzieję, że to dopiero początek niesamowicie obiecującej kariery Nao.  


58. Braids – Miniskirt



Daleko mi do popierania feministycznej gadki i robienia z walki płci nowej walki klas, ale muszę przyznać, że tekst do "Miniskirt" zrobił na mnie nie lada wrażenie. Szczególnie fragment "But in my position/ I'm the slut/ I'm the bitch/ I'm the whore/ The one you hate/ And there’s a name for this kind of man/ A soft one at that/ Womanizer/ Casanova/ Lothario" okazał się mieć zaskakująco potężną moc oddziaływania. Nie jednak za samą warstwę liryczną omawiany utwór znalazł się w tym notowaniu tak wysoko (początkowo walczył o samo pojawienie się w setce). Wielkim atutem "Miniskirt" jest też sposób, w jaki o wszystkich tych trudnych tematach śpiewa frontwoman Braids - Raphaelle Standell-Preston; jak artykułuje niektóry frazy, jak jest w to zaangażowana, jak śpiewa czasem wręcz z zaciśniętymi zębami. Nie zapominajmy też o poszczególnych elementach świetnej aranżacji. Uwielbiam te przeciągłe syntezatory z pierwszej połowy utworu i pojawiającą się w drugiej minucie gwałtowną, ambientującą perkusję, która nagle zmienia oblicze całej kompozycji o 180 stopni.


57. Major Lazer & DJ Snake feat. MØ – Lean On




O tym, że "Lean On" zna niemal każdy na świecie niech poświadczy liczba wyświetleń na YouTubie - w chwili, gdy o tym piszę, jest ich prawie 970 milionów! A zaznaczmy, że zawrotna kariera tego numeru to nie zasługa firmowania go nazwiskiem znanej gwiazdy (formatu Taylor Swift czy Justina Biebera), ani tym bardziej skandalizującego teledysku. Nic z tych rzeczy! Przebój Major Lazer zasłynął przede wszystkim dlatego, że był towarem pierwszej świeżości w mainstreamie - czymś zupełnie nowym, dotąd nieznanym i przede wszystkim niesamowicie uzależniającym. Ten refren to dla wielu musiał być kosmos - jak to przecież tak bez słów? jakim cudem melodia może być kształtowana przez manipulacje wokalnymi samplami? Całe szczęście te innowacje doskonale się przyjęły i produkcja Diplo i spółki oraz DJ-a Snake'a zawładnęła sercami słuchaczy na całym świecie. Oczywiście swoją cegiełkę dołożyła tu też MØ, która idealnie wpasowała się ze swoim wokalem w ten luźny imprezowy klimat. I tak oto w "Lean On" wszystko zagrało tak, jak trzeba.


56. A$AP Rocky feat. Rod Stewart, Miguel & Mark Ronson – Everyday



Nowa płyta A$APa Rocky'ego może i miała fajne momenty (np. wawalone w kosmos "Fine Whine"), ale całościowo niestety bardziej rozczarowywała, niż zachwycała. Za to o samym singlu "Everyday" nie mogę powiedzieć złego słowa - to kawał świetnego klimatycznego rapu. Oprócz fajnej nawijki A$APa możemy tu podziwiać mistrzowskie wykorzystanie sampla z piosenki Roda Stewarta, chwytliwy refren pięknie zaśpiewany przez Miguela oraz niezwykle przyjemną, chilloutową produkcję autorstwa Marka Ronsona. Słuchając tego doskonałego pod każdym względem kawałka, nie trudno się domyślić, dlaczego musiało nad nim pracować aż tyle osób. I co ważne, każda z tych zacnych osobistości dała tu od siebie naprawdę dużo dobrego. 


55. Karen Harding – Say Something (Zac Samuel Remix)



Pierwsze sekundy i już petarda! Połączenie wyrazistego wokalu Karen Harding i typowo deep house'owego basu od samego początku kieruje tę piosenkę na cholernie intensywne imprezowe tory. Do tego dołączają jeszcze moje ukochane otwarte hi-haty i zajebiste klubowe pianinko. W sumie bardzo schematyczny to kawałek i wtórnie czerpiący z tradycji lat 90., ale szczerze mówiąc, nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Słucha się tego świetnie, bawi się przy tym jeszcze lepiej, a poza tym czy dużo było w 2015 roku tak energetycznego house'u? No nie, a "Say Something" w remixie Zaca Samuela to bez wątpienia jedna z najlepszych klubowych pozycji ostatnich lat.


54. Fetty Wap – Trap Queen



Zacznę może od rzeczy pozornie nieistotnych. Słyszeliście ostatnimi czasy bardziej chwytliwe tagi niż "RGF Productions", "Remy Boyz, yea" czy "1738"? Bo ja nie. I w "Trap Queen" jaram się nawet tak małymi rzeczami. Boże, do tego jeszcze w 1:23 (tak samo jak zresztą w 1:29) słyszę w tle swoje nazwisko. Wszystko ze mną dobrze? No ale dobra, zostawmy w spokoju moje schizofrenie i skupmy się na samym kawałku. Super się tego słucha, prawda? Nawet ludzie, którzy zwykle z rapem nie chcą mieć wiele wspólnego, nie potrafią psioczyć na ten zarąbisty numer. "Trap Queen" ma bowiem lekkość popowej piosenki, a przy tym nawijka Fetty Wap jest cholernie przystępna. Na koniec jeszcze mała dygresja dotycząca teledysku. Najbardziej rozwala mnie scenka od 0:58, kiedy laska naszego sympatycznego bohatera liczy ze zblazowaną minę kasę, a potem, gdy najwyraźniej hajs jej się zgadza, siada na nim, jak gdyby nigdy nic okazując doń przywiązanie. To się nazywa transakcja wiązana hehe.


53. Jamie xx feat. Popcaan & Young Thug - I Know There's Gonna Be (Good Times)



Nie jestem fanem stylu rapowania Young Thuga, ale w tym kawałku zdecydowanie przebił samego siebie. Jego lekka, przystępna nawijka stworzyła w "I Know There's Gonna Be..." niepowtarzalny klimat luzu i beztroski, a reggae'owe wtręty Popcaana tylko ten nastrój spotęgowały. Krótko mówiąc, Jamie po raz kolejny pokazał, że ma nosa do featuringów i do swojej jedynej hip-hopowej produkcji zaprosił ludzi idealnie nadających się do swoich ról. Sam pan xx nie dość, że stworzył tu fajne muzyczne tło dla wokalnych szaleństw wspomnianych artystów, to jeszcze w mistrzowski sposób przeniósł do swojej kompozycji sample z nieco już sędziwej piosenki "Good Times". Jak dla mnie nie było w 2015 roku lepszego samplingu!



52. Snakehips feat. Tinashe, Chance The Rapper – All My Friends



"All My Friends" to chyba najbezpieczniejsza i najbardziej popowa produkcja w karierze duetu Snakehips, ale czy to mi przeszkadza ją uwielbiać? Ani trochę! Chwytliwość tego kawałka należy zresztą do jego największych atutów. Słyszycie ten eksplodujący pozytywną energią, chórkowy refren? Istna bomba! Spokojnie mogłoby to wybrzmieć na kilkudziesięciotysięcznym stadionie. A nie zapominajmy jeszcze o świetnych zwrotkach, w których rządzi zarówno przepełniona seksapilem Tinashe, jak i totalnie wyluzowany Chance the Rapper. Jego prosta nawijka rozpoczynająca się od potężnie wybrzmiewających słów "I hate the baaaar" zawsze wywołuje u mnie gigantyczny uśmiech na twarzy. Słuchać tego bez ciepła na serduchu po prostu się nie da.


51. Charli XCX – Famous



O tym, że ubóstwiam Charli XCX przekonał się chyba każdy, kto uważnie czytał kakofoniczne podsumowanie 2014 roku. W zestawieniu najlepszych singli znalazły się wówczas aż trzy piosenki tej artystki - "Fancy", "Break the Rules" oraz "Boom Clap". Akurat teraz sympatyczną Angielkę reprezentować będzie tylko jeden utwór, ale za to jaki! Jak dla mnie "Famous" to najlepszy kawałek w całej dyskografii Charli - pełen pozytywnej energii i tak uwielbianej przeze mnie popowej chwytliwości. Świetną robotę robi tu zarówno warstwa instrumentalna, na którą składają się melodyjne gitarki oraz soczysta perkusja, jak i sam wokal piosenkarki, stojący za wyjątkowo uzależniającym, przesłodkim hookiem "Uh-oh-oh-oh-oh". Na tym wybornym kawałku kończymy pierwszą część zestawienia najlepszych singli 2015 roku, ale obiecuję, że wkrótce powrócę z porcją jeszcze lepszych piosenek.


4 komentarze:

  1. Świetny wpis, jestem pod wrażeniem tego podsumowania... Wstyd przyznać, ale większości nie znam, bo zwyczajnie nie słucham radia i nie bywam na imprezach :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ciepłe słowa i już niebawem zapraszam na kolejne części mojego skromnego podsumowania ;)

      Usuń
  2. Wow, świetna robota z tym zestawieniem. Będzie czego słuchać :)

    Po dłuższej przerwie na moim blogu ukazała się nowa recenzja, zapraszam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzień Dobry,
    w przypadku zainteresowania kontaktem ze strony Nextpop Label, bardzo proszę o wiadomość z Pańskim adresem email na piotrek[at]nextpoplabel.com
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń