11 lutego 2015

20 najlepszych singli 2014 roku




20. Kendrick Lamar - I



Gdy dowiedziałem się, że Kendrick odwiedzi w tym roku Open'era, zacząłem wręcz skakać z radości. Ten facet jest bowiem ucieleśnieniem wszystkiego, za co lubię i szanuję hip-hop. W jego utworach słychać niezwykle kreatywne i inteligentne nawijki, rewelacyjne, klimatyczne aranżacje i rozsądne rzucanie mięsem (czego już nie można powiedzieć o takim ScHoolboy Q). Fuzja wszystkich tych elementów stanowi o sile "I" - singla zaskakująco przystępnego w porównaniu do wcześniejszej twórczości rapera. Pierwsze sekundy - te charakterystyczne gitarki - do złudzenia przypominają mi początek słynnego "September" Earth, Wind & Fire. Potem w sumie też jest pozytywnie i bardzo przyjemnie dla uszu. Co najważniejsze, Kendrick doskonale potrafi się do takiego lekkiego klimatu dostosować i uraczyć nas błyskotliwą, optymistyczną nawijką. The sky can fall down, the wind can cry now/The strong in me, I still smile - śpiewa na końcu drugiej zwrotki. I oby tak zostało, Kendrick! No i pamiętaj, widzimy się w lipcu na Opku ;)


19. Lykke Li - No Rest for the Wicked



Pozostając przy odniesieniach do gdyńskiego festiwalu, do dzisiaj pluję sobie w twarz, że nie zostałem na całym ubiegłorocznym występie Lykke Li. Zamiast magicznej muzyki Szwedki wybrałem bardzo przeciętny koncert Kamp! - a więc zespołu, którego okazji do zobaczenia w Polsce jest co nie miara. No nic, trzeba ponosić konsekwencje swoich głupich wyborów... Ale całe szczęście, będąc na skrawku koncertu Lykke Li, załapałem się na dwie piosenki, które bardzo chciałem usłyszeć. Mam tu na myśli "Little Bit" oraz "No Rest for the Wicked" - singiel zaskakująco niedoceniany w podsumowaniach 2014 roku. A to przecież naprawdę niezwykła piosenka, już od pierwszych dźwięków chwytająca słuchacza za serce. Piękne dźwięki fortepianu w połączeniu z jeszcze piękniejszym głosem Lykke Li tworzą tu niesamowity pejzaż emocji. A że utwór ten nie należy do najweselszych, dominuje w nim ból, samotność, żal i poczucie straty. Krótko mówiąc, jest i smutno, i cudownie jednocześnie. 


18. Paloma Faith - Only Love Can Hurt Like This



Nie jestem wielkim fanem twórczości Palomy Faith, ale ten utwór to prawdziwe muzyczne arcydzieło. Za każdym razem, gdy słucham "Only Love Can Hurt Like This", czuję ciarki na plecach - tak emocjonująca i zapierająca dech w piersiach jest to piosenka. Wszystko - począwszy od rozpisanego na całą rzeszę instrumentów tła muzycznego, przez przejmujący tekst, aż po sam wyrazisty wokal Palomy - przeszywa tu swoim monumentalizmem, dramatyzmem i ponadczasowym urokiem. Wielka szkoda, że takiego popu już się dziś nie robi, że w pogoni za nowymi trendami większość popowych piosenek traci swój charakter, traci jakąkolwiek głębszą treść. Jeśli jednak istnieje coś takiego jak pop z duszą, to "Only Love Can Hurt Like This" umieściłbym w tym samym zaszczytnym szeregu co "Back to Black" Amy Winehouse.


17. Cloud Nothings - Psychic Trauma



Takie zespoły jak Cloud Nothings i takie utwory jak "Psychic Trauma" przywracają wiarę w rocka. W muzycznym świecie zdominowanym przez elektronikę i sterylną wręcz produkcję gitarowy brud, zdzieranie gardła przed mikrofonem czy szalona, nieuporządkowana gonitwa perkusyjnych rytmów to już niestety rzadkość. Jeszcze rzadziej możemy dziś usłyszeć nieregularne zmiany tempa czy wokalne fałsze. A szkoda, bo nic nie daje tak dużego kopa i wrażenia wolności jak wypływające prosto z serca, niesamowicie szczere i energetyczne granie. Właśnie taką muzykę dają nam panowie z Cloud Nothings, na co już zaraz znajdzie się kolejny dowód.



16. Cloud Nothings - I'm Not Part of Me



Tak jak Todd Terje kończy swój tegoroczny album najlepszą piosenką z całego materiału, tak i Cloud Nothings wieńczą Here and Nowhere Else najwspanialszą kompozycją z całej płyty. Mowa tu oczywiście o piosence "I'm Not Part of Me" - pełnokrwistym, żywiołowym "finisherze", który za każdym razem powala mnie na łopatki swoją znakomitością. Mimo że utwór ten może wydawać się równie szczeniacki, buntowniczy i beztroski co inne piosenki Cloud Nothings, to jednak dostrzegam w jego dźwiękach coś głębokiego, życiowego i zaskakująco dojrzałego. Nie sądzę, by była to zasługa tekstu piosenki - 
bardziej przyczyn takiego odbioru "I'm Not Part of Me" upatrywałbym się w unikalnym klimacie, jaki tworzy ten kawałek, w wyjątkowym połączeniu warstwy instrumentalnej i wokalnej. Każdy z elementów składających się tu na całość to po prostu inny wymiar niesamowitej rockowej petardy. 


15. QT - Hey QT



Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że jedna z propozycji wytwórni PC Music znajdzie się u mnie w pierwszej dwudziestce najlepszych singli 2014 roku, zapewne poleciłbym takiemu delikwentowi porządną kurację w Tworkach. Jak się jednak okazuje to, co jeszcze niedawno należało do rzeczy nierealnych, teraz jest dla mnie smakowitym chlebem powszednim. Dlatego też, moi drodzy: jeżeli słuchając "Hey QT", z niedowierzaniem kręcicie właśnie głowami, zaprawdę powiadam Wam - nie zniechęcajcie się. Jestem pewien, że tak chwytliwa, a zarazem tak wyjątkowa kompozycja na długo zapadnie Wam w pamięci. Nawet jeśli teraz obiecujecie sobie, że już nigdy nie wrócicie do tej części Internetu, jestem przekonany, że coś Was tu jeszcze przyciągnie. Kto wie, może po paru przesłuchaniach cukierkowego przeboju QT poczujecie taką samą euforię jak ja?



14. Flying Lotus feat. Kendrick Lamar - Never Catch Me



Zabawnie się składa, że najlepszy hip-hopowy singiel 2014 roku pochodzi z płyty nastawionej w dużej mierze na jazzowe eksperymenty. No ale dobrze, na parę słów o ostatnim albumie Flying Lotus przyjdzie jeszcze czas - teraz jednak powinienem skupić się na tym jednym wspaniałym, twórczym i niezwykle uzależniającym kawałku. Dużo epitetów jak na zdanie wstępu o samym "Never Catch Me"? Biorąc pod uwagę to, jak
wszystko genialnie zagrało w tym kawałku, to chyba w sam raz. I FlyLo, i Kendrick spisali się tu bowiem na medal, serwując nam niezwykle energetyczną, stylową i ożywczą kompozycję, z doskonałą jazzowo-elektroniczną aranżacją i świetną, pełną wigoru hip-hopową nawijką. Już pierwsza część utworu dostarcza masy pozytywnych wrażeń. Kiedy jednak całość na moment zwalnia, po to, by po chwili odprężenia eksplodować instrumentalną końcówką, aż ślinka zaczyna mi cieknąć na samą myśl o tym, ile smakowitych dźwięków wypełnia po brzegi tę piosenkę.


13. Saint Pepsi - Fiona Coyne



Gdybyśmy żyli w normalnym, zasługującym na szacunek świecie, przebojem wakacji 2014 nie byłoby żadne "Summer" czy inne wtórne EDM-owe badziewia. Ludzie na całym świecie zachwycaliby się twórczością Saint Pepsi, zażywaliby kąpieli w basenie przy dźwiękach "Fiona Coyne", słuchaliby tej piosenki dosłownie wszędzie, gdzie słońce nieustannie wiąże się z beztroską, zabawą i odpoczynkiem. Nastolatki z wszystkich części globu marzyłyby o podobnej miłości jak ta przedstawiona w powyższym teledysku - też chciałyby stać się uroczymi, szykownie ubranymi niewiastami, które poznanie nowego faceta zawdzięczają zgubie przypadkowo (?) upuszczonego winyla. No dobra, nie ma co się łudzić - świat już chyba nigdy nie zmądrzeje. Niestety muzyczny mainstream nadal będzie miał twarz Calvina Harrisa i jego wakacyjnych "hitów", a nastolatki zamiast wyglądać skromnie i gustownie, będą wzorowały się na obecnym wizerunku Miley Cirus czy Nicki Minaj. Ale miło, że dzięki Saint Pepsi i jego "Fiona Coyne" choć na chwilę udało mi się puścić wodze fantazji.


12. Banks - Brain



Muszę przyznać, że debiut Banks nie spełnił moich (może nieco wygórowanych) oczekiwań. Była to płyta nudna, nierówna i trochę jakby robiona na siłę. Za to "Brain" to już zupełnie inna historia, której nie szczędzę wielu słów pochwały. No ale po kolei... Po pierwsze, w utworze tym mamy do czynienia z doskonałą, dopracowaną w każdym calu aranżacją - słychać płynne elektroniczne dźwięki, wspaniały przeciągły bas, a także świetnie dobrane perkusyjne sample. Po drugie, wszystkie te elektroniczne smaczki tworzą tu naprawdę niepowtarzalny minimalistyczny, ale jakże bogaty w emocje klimat. I wreszcie po trzecie, wokal Banks w "Brain" naprawdę daje czadu. Początek jest niewinny, spokojny i jakby trochę nieśmiały. Kiedy jednak po dwóch minutach spokoju i powtarzalności piosenkarka wchodzi swoim głosem w znacznie wyższe rejestry, z jej gardła wydobywa się wówczas niezwykle ujmujący, emocjonalny, a jednocześnie niepozbawiony gracji ryk. I właśnie wtedy zaczyna się istny sztos!



11. Chromeo - Jealous (I Ain't with It) 



Nie minę się chyba z prawdą, jeśli powiem, że "Jealous (I Ain't with It)" to swoiste opus magnum w twórczości duetu Chromeo. Wiadomo, "When the Night Falls" czy "Needy Girl" to również rewelacyjne kawałki, ale chyba żadnemu z nich nie udało się streścić beztroskiej idei synth-funku w tak zręczny i błyskotliwy sposób jak właśnie ubiegłorocznemu przebojowi Kanadyjczyków.
Połączenie kolorowych syntezatorów i zadziornego, wyrazistego jak szrama na twarzy Ribery'ego basu po prostu jeszcze nigdy nie brzmiało tak smakowicie i soczyście. Wszystkie te dźwięki, melodie i zaśpiewane charakterystycznym falsetem frazy wpadają w ucho już po pierwszym, nawet pobieżnym przesłuchaniu. Całość uzależnia w błyskawicznym tempie i zjednuje sobie miłość słuchacza na wiele miesięcy, a może nawet lat. Wszystko zależy oczywiście od tego, w jaki sposób będziemy sobie dawkować ten utwór. Póki jednak liczba odtworzeń nie osiągnie setki, można być spokojnym, że kawałek Chromeo tak łatwo się nie znudzi.


10. Route 94 feat. Jess Glynne - My Love



Panie i Panowie! Pierwszą dziesiątkę tego zestawienia otwiera bezapelacyjnie najlepszy deep house'owy i stricte klubowy kawałek 2014 roku. Już od pierwszych sekund, już od pierwszych mocno wybijanych rytmów elektronicznej perkusji, wiadomo, że mamy tu do czynienia z czymś cholernie konkretnym, wyrazistym i śmiałym. Jeszcze ciekawiej robi się, gdy po wejściu zwrotki wreszcie możemy 
w pełnej krasie usłyszeć genialnie pasujący do takiej dyskotekowej stylistyki głos Jess Glynne. Towarzyszą mu świetne, typowo deep house'owe akordy pianinka oraz nieco rzadziej pojawiające się, doskonale podbijające całość basy. Gdy ponownie odzywa się ta mocna elektroniczna perkusja okładająca słuchacza biczem pożądania (tak, niestety widziałem zwiastun "50 twarzy Greya"), jest już naprawdę wspaniale. Właściwie do wyjebania w kosmos (przepraszam za ten godny pogardy wulgaryzm) brakuje już tylko genialnych oldschoolowych syntezatorów, które przywodzą mi na myśl najlepsze skojarzenia z kultowym "Axel F". Potem oczywiście te wszystkie wrażenia się powtarzają, ale przecież mamy do czynienia z muzyką klubową, a tu jeśli wszystko jest doskonale skrojone, może powtarzać się do woli. Prawdę mówiąc, nie wiem, co jeszcze napisać... Naprawdę nie ma w tym utworze ani jednej rzeczy, której bym nie uwielbiał.


9. Caribou - Can't Do Without You



Jak zaczynać płytę, to z przytupem. Doskonale wiedzą o tym Lauren, Iain i Martin z Chvrches, którzy na pierwszy ogień swojego debiutanckiego albumu wypuścili "The Mother We Share". Widać, że zasadę tę wziął też sobie do serca Dan Snaith. Jego ostatnią płytę Our Love otwiera bowiem nie tylko najlepszy utwór z wszystkich znajdujących się tam 10 piosenek, lecz również najwspanialsza (moim skromnym zdaniem) kompozycja w całej twórczości Caribou. Dźwięki, emocje i kolory zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, zaskakując słuchacza płynnymi przejściami w kolejne oblicza niesamowitej inwencji twórczej pana Snaitha. Oczywiście inwencja twórcza to jedno, a przelanie tych wszystkich pomysłów do piosenki to zupełnie inna para kalosza. Na szczęście, słuchając "Can't Do Without You", nie mamy żadnych wątpliwości, że mamy do czynienia z produkcją na najwyższym światowym poziomie. Wszystko jest tu szyte na miarę, doskonale dopasowane do całości. Basy idealnie współgrają z syntezatorami, które w całej piosence mają aż cztery barwy dźwięku. Całość tła muzycznego tworzy genialne połączenie z dwoma co i rusz powtarzającymi się wokalnymi samplami. Właściwie 
mógłbym wymieniać w nieskończoność rzeczy, za które kocham omawiany tu singiel. Zakończę więc krótko, acz treściwie: "Can't Do Without You" to po prostu wyjątkowe elektroniczne arcydzieło.


8. Trust - Capitol



Ostatnia płyta Trust okazała się jednym wielkim nieporozumieniem, przepełnionym kiczem i dźwiękami, których moje uszy za nic w świecie nie mogły zdzierżyć. Spośród całego tego materiału właściwie tylko "Capital" było
 utworem zachwycającym już po pierwszym przesłuchaniu. Zanim jednak przejdę do emocji, jakie wzbudza we mnie omawiany singiel, należałoby odpowiedzieć na podstawowe pytanie: co czyni w ogóle tę piosenkę tak wybitną? Przede wszystkim wspaniałą robotę robią tu neonowe, niezwykle przestrzenne syntezatory, które w połączeniu z podniosłą perkusją tworzą niesamowity patos momentalnie wywołujący na moich rękach gęsią skórkę. Nawet osobliwy wokal Roberta Alfonsa doskonale wpasowuje się w tę stylistykę, podbijając na dodatek poziom emocjonalnego zaangażowania słuchacza o parę dobrych procent. No właśnie - jak już pojawiło się słowo z rodziny "emocji", to może warto by w końcu omówić najważniejszy aspekt tego utworu... Otóż "Capitol" to przede wszystkim utwór, który od samego początku wzbudza we mnie ogromny zachwyt. Wraz z wejściem refrenu dochodzi do tego żarliwa euforia, która gdy tylko zwalnia kompozycja, dziwnym trafem zmienia się w tęsknotę, rozczulenie i jakiś tajemniczy odcień smutku. Ostatnie wejście refrenu i wyciszające rozwiązanie kompozycji to już istne katharsis - najgodniejsze możliwe zwieńczenie tej epickiej podróży po dźwiękach.
  

7. Duke Dumont feat. Jax Jones - I Got U



Tak sobie myślę, że Duke Dumont to kawał drania. Już w styczniu 2014 roku zmusił nas do niecierpliwego odliczania do wakacji, a to wszystko za sprawą wypuszczenia singla "I Got U", który brutalnie uzmysłowił nam, jak bardzo zima nie umywa się do lata. Kiedy jednak wreszcie nadeszły upragnione wakacje, rzeczona piosenka okazała się bardzo pożyteczna - tylko potęgowała bowiem wszechogarniające uczucie beztroski, relaksu i wolności. Bez względu na to, czy w lipcu i sierpniu siedziało się w domu, kąpało w basenie czy opalało na plaży, przebój Duke'a Dumonta zawsze w połączeniu ze słońcem i wspaniale wywindowaną do góry temperaturą umilał każdą możliwą aktywność. Ogromna w tym zasługa zastosowania przez producenta ożywczych, płynnych dźwięków syntezatorów, nienarzucającej się perkusji, fajnych piano-akordów oraz przede wszystkim kojących steel drumów. Gdy do tego dodamy jeszcze świetnie dopełniające się wokale, otrzymamy wakacyjny numer-marzenie.


6. Royal Blood - Little Monster



Royal Blood i ich "Little Monster" to zdecydowanie najwspanialsza rzecz, jaka mogła się przytrafić coraz bardziej popadającej w ruinę muzyce rockowej. Ten kawałek to gitarowy ogień i perkusyjna jatka w najlepszym możliwym wydaniu. Na koncertach ta podwójna moc sieje tak niewyobrażalne pustoszenie, że już po kilku minutach szalejąca publika jest cała mokra od potu. Wiem coś o tym, bo miałem przyjemność być już na dwóch koncertach Royal Blood i powiem szczerze: cholernie trudno jest mi orzec, który z nich był lepszy - oba były po prostu fenomenalne! No ale wróćmy do samego nagrania... Już od pierwszych sekund, gdy słyszymy ten charakterystyczny, niesamowicie chwytliwy riff, doskonale wiadomo, że mamy do czynienia z utworem, który nie idzie na żadne kompromisy. Jego koncept jest bardzo prosty: wycisnąć z dwóch grających tu instrumentów - a więc basu i perkusji - najwięcej energii, ile tyle się da. I to udaje się panom z RB w 100%! Efekt jest naprawdę porażający i godny najznamienitszych rockowych kapeli. Krótko mówiąc: coś wspaniałego!



5. Mac DeMarco - Passing Out Pieces



Ponadczasowe piękno w każdym dźwięku - tak w skrócie można opisać singiel "Passing Out Pieces" z ostatniej płyty Maca DeMarco. Niesamowite, że za każdym razem, gdy słucham tej piosenki, towarzyszą mi inne emocje, inne skojarzenia i inne wspomnienia z moich "salad days". Czasem może to być tęsknota, żal i zwyczajny smutek, zaś innym razem odzywa się we mnie szczęście, rozczulenie, a nawet skrajna euforia. To tylko pokazuje, jak świetnym songwirterem jest nasz poczciwy Mac i jak wiele wspaniałych wrażeń może dać słuchaczowi tak prosta i na pozór zwyczajna kompozycja. Ale nie, nie - przecież tak nie brzmią zwyczajne piosenki... Za dużo jest tu ciepła, za dużo pięknych i niezwykle harmonijnych melodii, by całość tak po prostu można było nazwać zwyczajną. Poza tym to magiczne tło muzyczne - z głęboko wdzierającymi się do duszy syntezatorami, z przytulnym, przyjemnie nastrajającym basem - z pewnością nie należy do gatunku zwykłych, wtórnych i przewidywalnych. Zresztą dlaczego ja się w ogóle tłumaczę z tak wysokiego miejsca dla "Passing Out Pieces" w moim zestawienie? To jest muzyczne cudo i koniec kropka!



4. The Soft Moon - Feel



Już w styczniu ubiegłego roku doskonale wiedziałem, że "Feel" to jeden z czołowych pretendentów do miana najlepszego singla A.D. 2014. Czas pokazał, że nadzieje upatrywane w tym utworze nie były płonne. Bo i dlaczego miałyby być, skoro mamy tu do czynienia ze zjawiskiem przez duże "Z"? - czymś cholernie epickim, zapierającym dech w piersiach i jednocześnie niesamowicie nowatorskim. Coś czuję, że trudno mi będzie znaleźć słowa, które wyrażą to, jak bardzo rozwala mnie ten utwór, jak bardzo czuję się bezbronny wobec jego nadprzyrodzonych mocy. Cały ten przeszywający chłód, cała ta wszechogarniająca surowość jest niczym klin wdzierający się do wszystkich zakątków myśli, uczuć i pragnień. Te elektroniczne, post-punkowe basy po prostu niszczą system, momentalnie obracają wszystko w pył. I jakby tego było mało, końcówka jest jeszcze bardziej intensywna, jeszcze bardziej epicka i jeszcze bardziej bezkompromisowa. Pomyśleć, że trafiłem na to cudo zupełnym przypadkiem - już nawet nie pamiętam, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach. Ale w sumie na ten moment to nie ma żadnego znaczenia. Liczy się tylko tu i teraz - sam na sam z boskim muzycznym dziełem The Soft Moon.


3. Jamie xx - Girl



Nikt chyba nie wątpił, że Jamie xx to cholernie utalentowany facet. To, co od paru lat wyczynia z grupą The xx, chyba najlepiej świadczy o jego niesamowitej kreatywności i znajomości od poszewki producenckiego rzemiosła. Wielka szkoda, że w kontekście Jamiego znacznie rzadziej zwraca się uwagę na jego solowy dorobek - trudniejszy w odbiorze, bardziej eksperymentalny, ale równie wyjątkowy i równie uzależniający jak muzyka The xx. Niech za dowód posłuży mi tu "Girl" - epicka, zapierająca dech w piersiach kompozycja, która już od pierwszych dźwięków dostarcza słuchaczowi mnogości emocji i przeżyć. Zawsze, gdy słucham tego kawałka, na mojej skórze pojawia się gęsia skórka, czuję, jak po plecach przechodzą mi dreszcze. Można powiedzieć, że z każdym kolejnym dźwiękiem tracę kontakt z rzeczywistością, odrywam się od ziemi, mimowolnie przechodząc w stan uwolnienia od wszelkich doczesnych trosk. Gdybym był buddystą, pewnie przyrównałbym to wszystko do nirvany, dziwnym trafem wywołanej tu błogimi, doskonale dopełniającymi się melodiami, samplami i rytmami. Nie wiem, na ile Was to przekonuje, ale jak dla mnie takie metafizyczne pojmowanie pewnych utworów dowodzi temu, że muzyka to coś więcej niż tylko rozrywka; to sztuka, która potrafi uszlachetnić, połączyć w sobie sacrum i profanum i pozwolić słuchaczowi choć na chwilę wznieść się ponad ludzką naturę. Brzmi nieco patetycznie, prawda? Zapewniam Was jednak, że "Girl" to akurat jeden z tych utworów, które naprawdę zasługują na tak głębokie rozkminy i tak bezgraniczny zachwyt.


2. Makthaverskan - Asleep



Zawsze robi się niezręcznie, gdy facet przyznaje się do łez, okazując tym samym słabość czy jakąkolwiek wrażliwość. Całe szczęście już dawno porzuciłem aspiracje do bycia stuprocentowym "menszczyznom" i wypłakiwanie oczu przy tak pięknych kompozycjach jak ta niespecjalnie stanowi dla mnie coś wstydliwego czy godnego pożałowania. Wręcz przeciwnie, jestem dumny z tego, że należę do garstki osób, dla których muzyka jest czymś więcej niż tylko tłem dla jazdy samochodem czy podróży zatłoczonymi środkami komunikacji miejskiej. Dla mnie muzyka to życie, to emocje, to niepowtarzalne wspomnienia - to po prostu "ja" w najwierniejszym możliwym odwzorowaniu. Cóż, mam nadzieję, że przy tak szczegółowo nakreślonym portrecie autora teraz już będziecie w stanie uwierzyć, że naprawdę zdarzało mi się uronić łzę przy tym utworze. Pewnie zastanawiacie się ciągle, co takiego jest w tej niewinnej piosence, że facet, który słyszał już naprawdę wiele ładnych rzeczy, aż tak się wzruszył? Odpowiedź na to pytanie podzielę na cztery części, tak aby jak najlepiej przybliżyć Wam mój punkt widzenia. Otóż po pierwsze, "Asleep" to utwór doskonały pod względem czysto muzycznym. To, jak nakładają się tu na siebie: lekka, słoneczna gitarka, bardzo melodyjny bas oraz prześliczne, pejzażowe syntezatory, jest po prostu olśniewające! Po drugie, całość kompozycji bardzo przypomina mi dokonania The Cure, a musicie wiedzieć, że gdy mówię, że coś brzmi jak The Cure, to znaczy, że cholernie mi się to podoba. Po trzecie, gigantyczne wrażenie - zresztą nie tylko w "Asleep", ale też w całej twórczości Makthaverskan - robi na mnie głos wokalistki zespołu - Maji Milner. Oj dawno nie słyszałem czegoś tak rozczulającego jak jej przeszywający wrzask: 
You're Dreaming/You're Dreaming/You're Dreaming. Nawet tak banalna fraza wybrzmiewa z ust tej dziewczyny wprost oszałamiająco. Po czwarte, o czym już niejednokrotnie wspominałem, "Asleep" to oczywiście ogromny rezerwuar emocji. Z pewnością każdy zareaguje na ten utwór inaczej - w jednych odezwie się wzruszenie i zachwyt, w innych: poczucie błogości, szczęścia czy spełnienia, a w jeszcze innych: tęsknota, żal, a nawet smutek. Jak dla mnie to po prostu piosenka kompletna, w której zawarte jest wszystko, co kocham w muzyce.


1. Clean Bandit feat. Jess Glynne - Rather Be



Ambitny czytelnik: Seeeerio?!
Kakofoniczny: Mhm.
ACz: No nie, nie, nie! Przecież to nie ma żadnego sensu! Dlaczego nawalałeś tyloma patetycznymi zwrotami przy niemal każdej piosence, a na pierwsze miejsce dajesz coś takiego?! Przecież to jest pieprzony mainstream... Stary, ty w ogóle nie masz pojęcia o muzyce.
K: No ale mi się to podoba. Jak widać, nawet bardzo... Co ja na to poradzę?
ACz: Serio, żal mi ciebie. Rozumiem, że to spoko nuta, ale żeby aż na pierwszym? Przecież to nie ma żadnego sensu.

K: Wiem, że nie ma, ale jak dla mnie to był po prostu najlepszy singiel 2014 roku. Wiesz, ile razy tańczyłem przy tym cholernym "Rather Be"? Wiesz, ile razy przy tym szalałem? Wiesz, ile razy to sobie śpiewałem, nuciłem? Trzeba by liczyć w setkach...
ACz: Mam w dupie, co robiłeś przy tej piosence. Tyle świetnych piosenek przepadło w poprzednich dziesiątkach tego cholernego notowania, a na pierwsze miejsce żeś walnął coś takiego? Jakiś kolejny "one-hit wonder", a ty się, kuźwa, zachwycasz...
K: Żebyś wiedział! Wiesz, jak mi się ryjek cieszy, jak tego słucham? No po prostu ubóstwiam ten utwór! Te płynne syntezatorki, te dyskotekowe akordy pianinka, no i do tego te świetne skrzypeczki...  Ach, no i jeszcze genialny wokal Jess Glynne! Boże, tyle jest energii w tej piosence, tyle optymizmu, tyle ciepła!
ACz: I znowu nawalasz jak porąbany tymi epitetami... Nie masz pojęcia o muzyce i myślisz, że jak trochę dodasz kwiecistych słów, to to uczyni z ciebie jakiegoś wielkiego eksperta...
K: Ech, ale ja to czuję... Dlatego proszę, nie zabijaj mojego nastroju (w wolnym tłumaczeniu: bitch, don't kill my vibe). Słucham tej piosenki od ponad roku i ciągle mi się podoba. To chyba coś znaczy...
ACz: E tam, pie***lisz głupoty. Nara.
K: Ale...
ACz: Może kiedyś wrócę... jak dojrzejesz, gimbusie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz