1 sierpnia 2014

RECENZJA: The Dumplings - No Bad Days



Z dużej chmury mały deszcz - tak w skrócie można opisać debiutancką płytę duetu The Dumplings. Piosenki  udostępnione przez zespół w ubiegłym roku na YouTubie dawały nadzieję na jeden z najlepszych debiutów na polskiej scenie alternatywnej. Niestety, gdy przyszło do nagrywania albumu, zespół zaprzepaścił swoją dziejową szansę, już na wstępie popełniając kilka kardynalnych błędów.


Po pierwsze - "Słodko słony-cios".
To był pierwszy utwór The Dumplings, który usłyszałem i dzięki niemu błyskawicznie zakochałem się w twórczości tego duetu. Świetna - mimo że stworzona w domowych warunkach - elektroniczna aranżacja, przyjemny, nienarzucający się wokal oraz ciekawy, oddziałujący na wszystkie zmysły tekst. Niestety spośród tych wszystkich elementów na plus w wersji albumowej wyszła jedynie aranżacja - słychać, że nagrana w profesjonalnym studiu, świetnie zmiksowana, wolna od wszelkich dźwiękowych niedoróbek. Poza tym zarówno wokal, jak i tekst znacznie psują odbiór nowej wersji utworu. Zaraz, zaraz - ale przecież tekst się nie zmienił. No tak, ale sposób, w jaki wokalistka Justyna Święs zaśpiewała "Słodko-słony cios", uległ za to kolosalnej zmianie. Poprzez jej udziwnione, efekciarskie wykonanie (trochę w stylu Gaby Kulki) połowy tekstu nie da się zrozumieć, a drugą połowę trzeba rozszyfrowywać z uchem przystawionym do głośnika.

Po drugie - wokal
Nieco już wspomniałem o wątpliwej jakości wokalu pani Święs - niestety sytuacja opisana przy okazji utworu "Słodko-słony cios" ma również miejsce (może nie w tak spektakularnym stopniu) na reszcie albumu. Od razu podkreślę: nie mam żadnych zastrzeżeń do samego głosu artystki - jest on czysty, przyjemny i wyrazisty. Przeszkadza mi za to sposób, w jaki wokalistka The Dumplings korzysta z tego niewątpliwego daru od Boga. W jej stylu śpiewania za dużo jest bowiem efekciarstwa, za dużo usilnych prób pokazania artyzmu. Chyba najbardziej irytujące są z uporem opóźniane dźwięki i sylaby, przez które szlag trafia jakąkolwiek rytmiczność i przystępność wokalu. Do tego należy dodać niezwykle denerwujące skakanie po dźwiękach - w przeciągu kilku sekund melodia może powędrować z niskich dźwięków do wysokich, a następnie ponownie gwałtownie się opuścić. Tworzy to okrutny bałagan, który trudno nazwać artystycznym nieładem.

Po trzecie - dobór materiału
Mam wrażenie, że duet The Dumplings trochę poszedł na łatwiznę. Na ich debiutanckim albumie znalazło się aż 5 odgrzewanych kotletów, czyli piosenek nagranych i udostępnionych w Sieci już rok temu. Oczywiście trochę zmieniono i "podrasowano" ich aranżacje, ale to przecież ciągle te same utwory. A albumy kupuje się przede wszystkim dla autentycznych "świeżynek", czyż nie? Poza tym nie mogę zrozumieć, dlaczego spośród starych piosenek nie zaadaptowano na płytę świetnego, melodyjnego "Wide Smiles", a zamiast tego zrobiono użytek z nudnego i bardzo przeciętnego "Freeze".

Zresztą takich piosenek jak "Freeze" jest na debiutanckim krążku The Dumplings znacznie więcej. Niby album nazywa się No Bad Days i oddziałuje na odbiorcę kolorową, świeżą i optymistyczną okładką, a jednak większość materiału utrzymana jest w zdecydowanie mrocznych i posępnych klimatach. W efekcie płyta (szczególnie jej druga połowa) sprawia wrażenie mało żywiołowej, nużącej i - dla kogoś, kto od bardzo młodego, debiutującego zespołu oczekiwał trochę więcej wigoru i radości - zwyczajnie rozczarowującej.

Po czwarte - teksty
Treść tekstów to chyba moje najmniejsze zastrzeżenie do No Bad Days. Wychodzę z założenia, że najważniejsze w muzyce są emocje i melodie, a słowa... cóż, choć często są wyjątkowo idiotyczne, nie mają dla mnie tak dużego znaczenia. Bo przecież gdyby było inaczej, raczej nigdy nie przekonałbym się do takich utworów jak "Betonowy Las" czy "Mewy", z absurdalnymi frazami: W świetle sygnalizacji się gubimy/Mijamy cienie, kłaniając się w pas/A teraz na czerwonym (świetle - przyp. red.) stoimy oraz Podnoszę głowę, chcę prowokować dziś/Nad głową kruki, wnętrze rozdarte zostało na ławce. Nie bądźmy więc hipokrytami - zachwycamy się Rojkiem, nie zważając na jego grafomanię, przymknijmy też oko na liryczne "popisy" debiutantów z The Dumplings.

A co na plus?
Nie chcę, żeby ta recenzja wyglądała jak moja lista żali do zespołu, dlatego choć jedną jej część poświęcę zdecydowanym pozytywom debiutanckiej płyty "Pierożków". Po pierwsze, uwielbiam oba single promujące album. "Mewy" i "Technicolor Yawn" to próbka tego, jak - moim zdaniem - powinna brzmieć reszta materiału. Są to bowiem piosenki niezwykle przyjemne, ciepłe, wakacyjne i od razu wpadające w ucho. Po drugie, na słowa uznania zdecydowanie zasługuje cała pierwsze połowa albumu. Trudno tu znaleźć jakąkolwiek kiepską, mało wyrazistą kompozycję. Do utworu nr 7 włącznie płyty słucha się bardzo gładko i gdyby na tym skończyć jej ocenianie, ostateczna nota byłaby bardzo wysoka. Po trzecie, No Bad Days to naprawdę dobra produkcja i świetne elektroniczne aranżacje, do których - z technicznego punku widzenia - trudno się w jakikolwiek sposób przyczepić.

Werdykt
Fenomen internetowy, który przerodził się w największą sensację muzyczną 2014 roku w Polsce - taki tekst możemy przeczytać w opisie profilu The Dumplings na Facebooku. Biorąc pod uwagę świetny debiut xxanaxx (o którym już niebawem napiszę parę ciepłych słów) oraz - jakby na to nie patrzeć - sensacyjny solowy album Artura Rojka, auto-reklama duetu Jakuba Karasia i Justyny Święs jest trochę nietrafiona. Oczekiwania co do No Bad Days z pewnością były spore, nadzieje - jeszcze większe, ale zawartość muzyczna to wszystko brutalnie zweryfikowała i szału niestety nie ma. Jest nieźle, naprawdę na poziomie i wierzę, że w przyszłości duet dojrzeje, udoskonali swoją twórczość i jeszcze niejeden raz pozytywnie zaskoczy. Na razie jednak jedyne, co mogę im wystawić, to mocna "szósteczka".





2 komentarze:

  1. Świetnie napisane. Też mam w planach zrecenzowanie tego albumu, ale dopiero muszę go dokładniej przesłuchać ;)
    U mnie nowy post, zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchałem tego albumu tylko raz i mnie się nawet spodobał. Nie znam pierwszej wersji "Słodko-słonego ciosu" i ta albumowa przypadła mi do gustu. Świetna produkcja.

    OdpowiedzUsuń