28 lipca 2014

RECENZJA: Lykke Li - I Never Learn



Długo zastanawiałem się, co napisać o tej płycie. Czy pochwalić ją za niesamowitą spójność, świetne, przejmujące teksty, doskonałe multiinstrumentalne aranżacje, a może dojrzały, pełen ekspresji wokal Lykke Li? Stwierdziłem jednak, że najuczciwiej będzie, gdy skupię się na czymś, co powinno być najbliższe każdemu, kto choć raz zetknął się z I Never Learn. Będzie więc o emocjach towarzyszących słuchaniu tej płyty.

Otóż jest smutno. Cholernie smutno. Melancholia, ból, żal i poczucie straty wyzierają tu z niemal każdego fragmentu dowolnej piosenki. Nawet melodyjne, przestrzenne, niepozbawione popowej chwytliwości refreny utrzymują słuchacza w nastroju jakiejś dziwnej pustki - świadomości, że to, co dobre i radosne, odeszło bezpowrotnie. Na szczęście jednak cały ten smutek nie okazuje się zupełnie przytłaczający. Z czasem można się do niego przyzwyczaić, spróbować świadomie go przyjąć, a nawet - tak, jak w zamykającym album utworze "Sleeping Alone" - zastanowić się, jak można by z nim żyć. Oprócz wielu odcieni smutku nowa płyta Lykke Li pozwala również zanurzyć się w innych, znacznie przyjemniejszych emocjach. Kompozycje takie jak "No Rest for the Wicked", "Silver Line", "Gunshot" czy "Never Gonna Love Again" za każdym razem wywołują we mnie dziwną mieszankę zachwytu, natchnienia i wzruszenia. Tylko tekst tych piosenek - przejmujący, przygnębiający i pełen żalu - nie pozwala do końca zapomnieć, o czym tak naprawdę są te utwory i, w jak smutnych emocjach zostały osadzone przez autorkę.

Muszę przyznać, że rzadko zdarza się, by balladowy album mnie nie nudził, fascynował od A do Z, co i rusz dostarczał nowych, głębszych przeżyć. Ale taką właśnie płytą jest I Never Learn - płytą nie tylko emocjonalną, ale też emocjonującą, wyjątkową, spójną, przemyślaną i niezwykle dojrzałą. Z całej dyskografii Lykke Li to właśnie ten niepozorny, bo zaledwie trzydziestotrzyminutowy album zrobił na mnie największe wrażenie.




kakofoniczny
poleca

3 komentarze:

  1. Jakbym czytał własną recenzję, idealnie ująłeś to, co myślę o "I Never Learn". Na tle wcześniejszej twórczości Lykke Li - lekko średniego "Youth Novels" i ciekawego, udanego "Wounded Rhymes" - ten album jest zdecydowaną perełką. Te emocje, ten dramatyzm, ten niewyobrażalny smutek - tak, to zdecydowanie coś, co mnie u tym krążku ujęło. Na szczególne wyróżnienie zasługuje w moim odczuciu przepiękna, porażająca kompozycja "Love Me Like I'm Not Made of Stone".

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki wielkie za ciepłe słowa! Co do "Love Like I'm Not Made of Stone" - pełna zgoda. Kompozycja bardzo prosta, ale niesamowicie przejmująca i wzruszająca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem chyba jedną z niewielu osób, które wolą poprzednią płytę Lykke Li. Głównie przez to, że jest bardziej różnorodna. Na "I Never Learn" bardziej skupiono się na emocjach i tekstach, niż melodiach. Mimo wszystko Lykke wciąż trzyma poziom i jest jedną z najbardziej wartościowych artystek.

    Nowa recenzja na http://The-Rockferry.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń